No Smoking
K to zapatrzony w siebie próżny 30-latek nie liczący się z uczuciami ani swojej żony Anjali ani innych ludzi. Od ludzi oddziela go jego ego i dym papierosów, które pali jeden za drugim. Żona ma dość jego egoizmu. Opuszcza go. To zdarzenie porusza K zmuszając go do podjęcia decyzji o zmianie swojego życia. Chcąc przekonać Anjali do powrotu decyduje się rzucić palenie. Idąc za radą swojego przyjaciela zgłasza się w mumbajskich slumsach do Baba Bengali Sealdahwale, który skutecznie potrafi odzwyczajać ludzi od palenia. Ten zmusza go do podpisania kontraktu, zgodnie z którym, jeśli K zapali wbrew umowie papierosa, naraża na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia swego brata, matkę, żonę, siebie. K trudno uwierzyć w prawdziwość zawartej umowy, ale wkrótce jego życie staje się koszmarem.
Scenariusz i reżyseria: Anurag Kashyap
Muzyka: Vishal Bharadwaj
Zdjęcia: Rajeev Ravi
Montaż: Aarti Bajaj
Produkcja: Kumar Mangat, Vishal Bharadwaj
Występują:
John Abraham – K
Ayesha Takia – Anjali / Honey
Paresh Rawal – Baba Bengali Sealdahwale
Ranvir Shorey – Abbas Tyerwalla
Joy Fernandes – Alex
Jesse Randhawa – gościnnie
Bipasha Basu – gościnnie w piosence 'Phook De’
Pierwszy raz o tym filmie przeczytałem w jednym z kingowych zagranicznych serwisów. Była to zaledwie wzmianka o nieoficjalnej indyjskiej ekranizacji opowiadania 'Quitters Inc.’, a skoro sam twórca powiedział, że jedynie w małym stopniu wzorował się na tekście Kinga, nie było sensu nawet informować o tym u nas. O samym filmie dość szybko zapomniałem. Nie oglądam Bollywood. Nie można powiedzieć, że nie lubię tego kina… ja go po prostu nie znam i poznawać nie mam ochoty. Mam bardzo złe wyobrażenie na temat indyjskich filmów, a wszechobecne okładki gazetowych dvd z obrazkami pięknych panów i rozkochanych w nich niewiast, które straszą z kioskowych wystaw, nie zachęcają by bliżej przyjrzeć się tematowi. 'No Smoking’ co jakiś czas kołatał mi się po głowie aż w końcu stwierdziłem, że wyśpiewany i wytańczony King może stanowić niezły ubaw. I właśnie na dobrą zabawę licząc, zasiadłem do oglądania, z nadzieją, iż sobie potem w recenzji na filmie poużywam. Nie miałem pojęcia, że ten obraz ostatecznie mnie aż tak oczaruje.
Przeglądając bollywoodzkie fora dyskusyjne dowiedziałem się, że w Indiach 'No Smoking’ okazał się ogromną klapą. U nas natomiast każdy rozmówca rozpływał się w zachwytach i mimo wszystko, film ten zdobył jakiś tam rozgłos na świecie… a przynajmniej wśród tej ambitniejszej i bardziej wymagającej widowni. Już pierwsza scena zwiastuje dość dziwny i mocniejszy film, ale potem z ekranu zaczyna błyszczeć klata Johna Abrahama – przystojniaczka filmów z Bollywood wśród polskich fanów pieszczotliwie zwanego Jaśkiem 🙂 Klata nie opuszcza nas dość długi czas i już zacząłem się zastanawiać czy ci aktorzy zawsze pół filmu w ręczniku na biodrach paradują. Pamiętajmy, że ja przez pewien czas oglądałem ten film z maksymalnie opuszczoną poprzeczką, czekając na wyśpiewaną, średnio śmieszną komedię. Może nie od razu, ale jednak niespodziewanie szybko zdałem sobie sprawę, że obraz jest strasznie poważny, a mnie czeka zupełnie inna uczta.
Anurag Kashyap – reżyser i scenarzysta 'No Smoking’ – mógł sobie mówić, że tylko nawiązuje do opowiadania Kinga. W końcu co innego miał mówić skoro kręcił film bez praw do ekranizacji? Pierwsza połowa jest jednak bardzo wierną adaptacją kingowego opowiadania. Oczywiście cała historia przeniesiona jest w zupełnie inne realia, a główny wątek został rozbudowany, ale nie da się ukryć, że ten film z powodzeniem mógłby być oficjalną ekranizacją. A przynajmniej do pewnego momentu sprawia takie wrażenie i do tego czasu nawet żałowałem, że nie zostało to wyprodukowane jako oficjalna adaptacja. Opowiadanie Kinga było żartem… oczywiście makabrycznym, ale jednak żartem. Do tego skierowanym do wąskiej grupy odbiorców i w pełni zrozumiałym tylko przez obecnych lub byłych palaczy (paliłem 10 lat więc mnie ono zarówno bawiło jak i przerażało). Jest to tekst, który bardziej sprawdza się w konwencji 'Opowieści z krypty’ i takiej też amerykańskiej ekranizacji się doczekał (’Oko kota’). 'No Smoking’ znacznie poważniej podchodzi do sprawy. Film ma naprawdę ciężki klimat. Fabryka – odpowiednik Quitters Inc. – i jej „brudna” okolica sprawia bardzo mocne wrażenie. I choć w tym momencie zaczynają pojawiać się pierwsze dziwactwa, przywodzące początkowo na myśl niepotrzebne zjawiska nadprzyrodzone, to i tak sceny w Fabryce mocno odciskają się na widzu. Początkowo sądziłem, że elementy nadnaturalne będą jedynym minusem filmu, ale ostatecznie okazało się, że wszystko poszło w zupełnie innym kierunku niż się wydawało.
W drugiej połowie filmu obserwujemy proces leczenia K i tutaj już coraz bardziej oddalamy się od pierwowzoru literackiego. Oczywiście konsekwencje złamania zasad są niemalże identyczne, ale film z każdą minutą zaczyna stawać się coraz bardziej pomieszany. Kto mnie zna ten wie, że nie jestem fanem Lyncha ani filmów jemu podobnych i zazwyczaj nie przepadam za oglądaniem czegoś czego nie rozumiem. Nie twierdzę, że zrozumiałem w pełni 'No Smoking’, ale film mimo wszystko zrobił na mnie wrażenie. Można go interpretować na wielu płaszczyznach i aby wyłapać wszelkie zawirowania, wypada obejrzeć go więcej niż jeden raz (czego ja jeszcze nie uczyniłem pisząc te słowa). Przyznaję, że miałem momenty zwątpienia, gdy zaczynałem podejrzewać, że twórcy powoli przesadzają. Film jednak ma tak gęstą atmosferę, wspaniały ciężki klimat, a do tego jest tak dobrze zrealizowany wizualnie, że po prostu mnie hipnotyzował. Poza tym (a nie sądziłem, że to napiszę), muzyka była kapitalna i świetnie oddawała klimat obrazu. Zresztą z tego co zdążyłem wyczytać, nie jest to typowy Bollywood. Ja przynajmniej spodziewałem się śpiewających i tańczących aktorów, a tu mamy w zasadzie tylko jedną taką scenę, podczas której bohaterowie siedzą w barze, a piosenka i taniec idealnie komponują się z resztą wydarzeń (jest jeszcze teledysk na napisach, ale jakoś nie psuł efektu). Ostatnie 30 minut nie ma już nic wspólnego z Kingiem, co nie zmienia faktu, że są to świetne sceny, a sam finał, początkowo niezrozumiały, jest całkowicie niejednoznaczny (czy dobrze go interpretuje zobaczę przy drugim seansie).
Podsumowując. Film do pewnego momentu jest naprawdę ciekawą, lekko rozbudowaną, przeniesioną w inne realia adaptacją Kinga. Dobrze się stało jednak, że nie jest to ekranizacja oficjalna, bo ostatecznie to zupełnie inna historia bazująca jedynie na tym samym pomyśle. Dziwię się jednak, że to się żadnym procesem nie zakończyło, bo choć wydźwięk filmu jest zupełnie inny niż opowiadania to jednak podobieństwa są zbyt uderzające. Zaznaczyć trzeba, że nigdzie nie pada tu nazwisko Kinga. Teoretycznie jako fan powinienem być zły, że coś takiego powstało. Jestem jednak zbyt oczarowany tym obrazem, by nie mówić o nim w samych superlatywach. Polecam, ale tylko tym, którzy lubią ambitniejsze, niejednoznaczne filmy.
PS. Nadal nie mam zamiaru Bollywood oglądać, ale nie ukrywam, że jestem w lekkim szoku. Myślałem, że w Indiach kręcą durne filmy miłosne i nic poza tym. Nie spodziewałem się takiego obrazu…
Autor tekstu:
Mando