Misery – spektakl

Przedstawienie „Misery” to zupełnie nowa jakość i inny wymiar rozrywki w zupełnie nowej przestrzeni. Pierwszy spektakl na Scenie Kameralnej Kwadratu to klasyczny dreszczowiec – adaptacja powieści Stephena Kinga. Na podstawie książki powstał słynny film pod tym samym tytułem.

Autor poczytnych romansów Paul Sheldon traci kontrolę nad autem w czasie śnieżycy. Rozbity samochód i nieprzytomnego pisarza odnajduje przypadkiem mieszkająca w pobliżu zawodowa pielęgniarka – Annie Wilkes. Wybawczyni okazuje się być wielką fanką Paula i jego twórczości. Annie opiekuje się swoim idolem z wielkim zapałem, ale jego powrót do zdrowia nie jest jej prawdziwą intencją… samotna kobieta chce, żeby Paul został w jej domu na zawsze. I zrobi wszystko – dosłownie – aby ten cel osiągnąć. Reżyser Robert Gliński doświadczony w pracy zarówno w teatrze jak i w filmie stworzył nastrój, dzięki któremu widz będzie śledził akcję w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty przedstawienia. W nowym spektaklu niezapomniane kreacje aktorskie stworzyli: Ewa Wencel oraz grający gościnnie Piotr Polk.

Prapremiera polska odbyła się 7 stycznia 2017 roku.

Spektakl prezentowany jest na scenie kameralnej.

Teatr Kwadrat

Annie Wilkes – Ewa Wencel
Paul Sheldon – Piotr Polk
Szeryf Buster – Marcin Piętowski

Autor: Stephen King
Adaptator: William Goldman
Reżyseria: Robert Gliński
Asystent reżysera: Marcin Piętowski
Przekład: Jacek Kaduczak
Scenografia: Wojciech Stefaniak
Kostiumy: Ewa Gdowiok
Producent: Małgorzata Nejman

Czas trwania: 1 godz. 50 min.

 


Recenzja


7 stycznia 2017 roku w warszawskim Teatrze Kwadrat odbył się pokaz przedpremierowy spektaklu „Misery”. Nie jest to pierwsza próba przeniesienia na deski teatru tej konkretnej książki Stephena Kinga w naszym kraju. Dziesięć lat temu, w 2006 roku, zrobił to Teatr Polski w Bielsku-Białej. Spektakl był wystawiany z rozmachem, na dużej scenie ze sporą obudową audio-wizualną i większą ilością aktorów. Gościł jednak bardzo krótko w repertuarze teatru.  Przedstawienie Teatru Kwadrat jest natomiast zupełnie inną interpretacją materiału źródłowego. Teatr Polski opierał się na adaptacji autorstwa Simona Moore’a (znanego m.in. jako scenarzysta filmów „Szybciej niż śmierć”, „Traffic”, „Podróże Guliwera”) w inscenizacji Andrzeja Celińskiego. Teatr Kwadrat skorzystał z najnowszej adaptacji  autorstwa Williama Goldmana  (który w 1990 roku stworzył również scenariusz filmowej ekranizacji tej książki ale także do „Krainy wiecznego szczęścia” i „Łowcy snów”). Oryginalnie w listopadzie 2012 roku Warner Bros. Theatre Ventures, Castle Rock Entertainment i Playhouse Productions wprowadziły „Misery” na scenę teatralną w Bucks County Playhouse. Reżyserem był Will Frears. W głównych rolach widzowie zobaczyli wtedy Joahnne Day, która wcieliła się w postać Annie Wilkes i Daniela Gerrola, który został Paulem Sheldonem. Teatralna „Misery” była dość wyjątkowym przedsięwzięciem, wystawiona została jedynie 11 razy. O tytule zrobiło się głośniej 15 listopada 2015 r. za sprawą premiery sztuki na Broadwayu. Wydarzenie spotkało się z bardzo dużym zainteresowaniem dziennikarzy. W rolach głównych wystąpili wtedy Bruce Willis i Laurie Metcalf.

W Polsce spektakl w reżyserii Roberta Glińskiego wystawiany jest na scenie kameralnej. Teatr Kwadrat działa mobilnie w całym kraju i wystawia swoje przedstawienia w wielu większych miastach ale póki co nie znana jest przyszłość „Misery” więc ograniczę się do mojej opinii na temat tego konkretnego miejsca. Scena kameralna już samą swoją nazwą sugeruje, że mamy do czynienia z czymś zupełnie innym niż to co przed dekadą oferował Teatr Polski w Bielsku-Białej. „Misery” wystawiana była w piwnicy, mieszczącej się pod sceną główną. Aktorzy mieli do dyspozycji najniższy punkt znajdujący się w środku pomieszczenia natomiast widownia rozmieszczona była z dwóch stron, mniej więcej 50 osób z każdej. Przez cały czas czuć kontakt z bohaterami, aktorzy grają na wyciągnięcie ręki, przemieszczają się obok foteli. Wypada to świetnie i pozwala poczuć się częścią opowieści. Lekki dyskomfort może powodować ciągły widok drugiej części widowni, która stanowi tło dla rozgrywanych wydarzeń. Warto też zaznaczyć, że nie każde miejsce oferuje tak samo dobry ogląd całości. Decydując się na tańsze miejsca po jednej stronie trzeba liczyć się z tym, że fragment sceny będzie zasłonięty przez filary. Poza tym wejście do mieszkania Annie Wilkes znajduje się po jednej stronie sceny a tam rozgrywa się większość scen z szeryfem Busterem. Należy jednak wyraźnie zaznaczyć, że aktorzy dwoją się i troją by taki rozkład miejsc nie stanowił problemu, co udaje im się doskonale.

Muszę wyraźnie zaznaczyć, że bardzo spodobała mi się interpretacja tej bohaterki w wykonaniu pani Ewy Wencel. Rozumiem jednocześnie, że może ona nie przypaść do gustu każdemu, gdyż jest to Annie Wilkes jakiej do tej pory nie widziałem. Zarówno moje wyobrażenie na jej temat, jej filmowa wersja oraz interpretacja poprzedniej aktorki to zupełnie inna wizja. Ewa Wencel tworzy postać z jednej strony stłamszoną, pozornie delikatną, która swoją fizycznością przekazuje wycofanie, zamknięcie w sobie, a z drugiej potrafi wybuchnąć choć przede wszystkich daje nam wyraźnie do zrozumienia, że jest bohaterką szaloną i psychicznie chorą. Nie robi tego poprzez krzyk czy agresję a przez sposób wypowiadania i mimikę. Osobiście byłem zachwycony. Niestety „Misery” jest taką historią, że to Annie gra w niej pierwsze skrzypce i choć Paul Sheldon ma nawet więcej czasu na scenie to każdy aktor znajduje się w cieniu tej postaci. Piotr Polk zagrał bardzo dobrze. Kupuje go w 100%. Zarówno bohatera złamanego bólem i wychodzącego z niego, jak i rozbitego psychicznie po wszystkich wydarzeniach, których musiał doświadczyć. Tutaj (nie wiem czy wbrew zamierzeniom twórców czy nie) dochodziło do sytuacji, w których publiczność dziwnie reagowała śmiechem ale może faktycznie udzielała im się atmosfera, a poza tym ludzie nie wiedzieć czemu reagują w taki sposób na przekleństwa, które sporadycznie padały z ust aktorów. Najmniej mogę powiedzieć o Marcinie Piętowskim – asystencie reżysera i odtwórcy roli szeryfa Bustera. Pan Marcin pojawia się na scenie tylko kilka razy. Bardzo podobały mi się jego zagrywki a’la Columbo i ogólnie kupił mnie tą postacią.

Przejdźmy zatem do dania głównego. Historia rozpoczyna się już po wypadku samochodowym. Ta wersja sztuki skupia się raczej na budowaniu relacji między bohaterami z niemal całkowitym pominięciem widowiskowości. Większość sceny zajmuje pokój, w którym Paul Sheldon dochodzi do siebie fizycznie z każdym kolejnym ściemnieniem i rozjaśnieniem. Mniejszą część sceny stanowi reszta domu Annie Wilkes, szkielet ścian, i ramy drzwi, przez co widz ma możliwość śledzenia wydarzeń dwutorowo co bardzo dobrze wypada szczególnie w scenach odwiedzin szeryfa, kiedy musimy wyobrazić sobie ściany budynku jednocześnie rejestrujemy to co dzieje się w jego wnętrzu. Cała historia przeniesiona jest w zasadzie scena po scenie i tutaj warto zaznaczyć, że William Goldman, który przecież odpowiada za filmową adaptacje książki, czerpał raczej ze swojego pierwotnego scenariusza do ekranizacji niż z powieści Kinga. Jest to oczywiście zabieg jak najbardziej naturalny bo skoro materiał źródłowy został już raz przefiltrowany do medium z udziałem aktorów to teraz wystarczyło go tylko odpowiednio zmodyfikować. Mamy tutaj sporo zmian, szczególnie dotyczących informacji pochodzących z głowy bohaterów (nie mówią do siebie, nie przekazują nam swoich myśli, pokazują nam je na tyle na ile pozwala konwencja) czy przeszłości i rozbudowy bohaterów. Jeśli jednak znacie oryginał (czy to książkowy czy filmowy) to sama opowieść nie zaskoczy was niczym. Sztuka ogranicza się do trojga aktorów, a my śledzimy ich historię liniowo, scena po scenie. I to może być dla niektórych małym problemem, gdyż jest to przykład adaptacji teatralnej, do której słowo „teatralność” (rozumiane jako przerysowanie czegoś) absolutnie nie pasuje. Twórcy nie bawią się w przesadzone efekty audiowizualne, nie przekazują nam żadnych informacji w taki sposób. Bohaterowie rozmawiają ze sobą normalnie, jeśli jest taka potrzeba to podnoszą głos ale robią to w sposób naturalny. W scenie kulawienia po prostu robi się ciemno i słychać krzyk, bez fajerwerków, bez przerysowania, bez „teatralności”. Z jednej strony jest to bardzo duży plus, z drugiej znajdą się tacy, którzy będą krytykować zbyt małe wykorzystanie medium i możliwości jakie daje teatr. I ja rozumiem oba te punkty widzenia bo ta konkretna wersja „Misery” była dla mnie zarówno jednym z najprzyjemniejszych doświadczeń z Kingiem w teatrze a z drugiej była tylko poprawnym przełożeniem scena po scenie, o którym za kilka lat mogę pamiętać tylko tyle… że była.

 

Autor tekstu: Mando


Twórcy



Bilet


 


Premiera


9 stycznia 2017 r. odbyła się premiera spektaklu. Była to impreza zamknięta dla zaproszonych gości połączona z otwarciem nowej sali. Poniżej obejrzycie galerię zdjęć z uroczystej premiery.