Lśnię – spektakl
Lśnię to spektakl inspirowany twórczością i postacią popularnego autora horrorów Stephena Kinga oraz jedną z bardziej znanych jego powieści – Lśnieniem.
Jerzy Król nie pisze powieści grozy, to one piszą jego. Autor wydawanych pod pseudonimem opowiadań oraz przemów dla polityków pragnie wyzwolić się ze społecznych miejskich więzów, zamieszkać na odludziu i zmierzyć się ze swoją mroczną stroną, aby wreszcie uwięzić ją na kartkach maszynopisu. Dzięki agentce otrzymuje posadę dozorcy zapomnianego Studia Ogląd, ambitnej inicjatywy Toeplitza, pierwszego rektora łódzkiej filmówki. Razem z żoną Wandą, artystką wideo, oraz synem Danielem przeprowadzają się do miejsca, które oprócz kurzu i niepamięci pokryła nienawiść nieznanego pochodzenia. Uwięzieni w kleszczach filmu i literatury bohaterowie konfrontują się ze strachem o utratę talentu.
Premiera odbyła się 16 stycznia 2015 roku.
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi
reżyseria i choreografia: Tomasz Bazan
tekst i dramaturgia: Marcin Cecko
muzyka: Marcin Janus
scenografia: Tomasz Bazan, Patrycja Płanik
kostiumy: Patrycja Płanik
multimedia i realizacja światła: Maciej Połynko
światło: Tomasz Bazan, Maciej Połynko
lalki: Paulina Kara
występują:
Dominika Biernat, Monika Buchowiec, Beata Kolak, Mirosława Olbińska, Anita Wach (gościnnie), Michał Bieliński, Przemysław Dąbrowski, Sławomir Sulej, Piotr Trojan, Tomasz Bazan (gościnnie)
Czas trwania: 2 h 30 min
Recenzja
Twór duetu Cecko & Bazan to spektakl nietypowy, który nie sposób ocenić jednoznacznie. Z jednej strony to sztuka wysoka, która nawiązując do popkultury, porusza tematy istotne, ciekawe i kontrowersyjne, a czyni to w sposób nad wyraz efektowny. Z drugiej strony efektowność z czasem staje się zwyczajnym efekciarstwem, a poszczególne idee gubią się w natłoku bełkotliwych dialogów i przeróżnych bodźców, którymi spektakl mami widza.
Dramat otwiera efektowny monolog Jerzego Króla (Piotr Trojan), autora powieści grozy i przemów politycznych, grafomana i alkoholika. Wyznaje on w nim, że zmaga się z chorobą psychiczną i nie radzi sobie z egzystencją we współczesnym świecie. Świat zewnętrzny go przytłacza. Jerzy nie potrafi się od niego zdystansować, nie rozumie jego głosu. Jest artystą, a więc został naznaczony piętnem nierozumienia współczesnego mu społeczeństwa i zarazem bycia nierozumianym przez nie. W podobnej sytuacji znajduje się jego żona Wanda (Dominika Biernat), która jako konceptualna artystka wideo nie znajduje uznania ani wśród widzów, ani wśród krytyków sztuki. Bohaterowie nie starają się jednak walczyć z owym niezrozumieniem. Wręcz przeciwnie. Jerzy ucieka w alkoholizm i niejako rozkoszuje się swoją chorobą, a Wanda odcina się od odbiorców i zamyka się w swoim małym świecie czystych idei.
Izolacja dwójki artystów dokonuje się jednak nie tylko na płaszczyźnie metaforycznej, ale także dosłownie. Pozbawiony stałego źródła dochodu Jerzy postanawia podjąć się jakiejkolwiek pracy, byleby tylko móc zarobić godziwe pieniądze. Wówczas jego agentka (Mirosława Olbińska) proponuje mu pracę w charakterze stróża na terenie dawnego studia filmowego „Ogląd”. Owo studio, założone przez pierwszego rektora łódzkiej Filmówki tj. Krzysztofa Teodora Toeplitza, nie cieszy się dobrą sławą, gdyż kręcono w nim kiedyś horrory klasy B, a więc „filmy o źle”, a do tego położone jest na odludziu i prawdopodobnie ma zły wpływ na zdrowie psychiczne swoich mieszkańców. Jerzy pomimo ostrzeżeń agentki postanawia przyjąć ofertę i natychmiast wyjechać wraz z żoną Wandą i synem Danielem, by zdystansować się od cywilizacji i wrócić do pisania. Na miejscu jednak nie tylko nie przełamuje kryzysu, ale wręcz popada w coraz głębsze szaleństwo.
Rekonstrukcja dalszych wydarzeń byłaby niezwykle trudna, a zarazem bezsensowna, gdyż 'Lśnię’ nie jest spektaklem liniowym, a dziwnym dramaturgicznym tworem przepełnionym mniejszymi performance’ami oraz licznymi scenami przypominającymi oniryczne wizje szaleńca lub narkotykowy trans.
Fani Stephena Kinga odnajdą w czasie spektaklu kilka, może kilkanaście nawiązań do twórczości amerykańskiego pisarza oraz do kubrickowskiej ekranizacji 'Lśnienia’, trzeba jednak zaznaczyć, że 'Lśnię’ nie jest adaptacją wspomnianej powieści. Marcin Cecko pisze wprost, że jego dzieło jedynie luźno nawiązuje do życia i twórczości Kinga. Dramaturg twierdzi też, że stworzył 'Lśnię’, by – podobnie jak King, pisząc 'Lśnienie’ – „zmierzyć się z własnymi demonami”.
A demonów tych jest wiele, co obrazuje chociażby postać Jerzego. Jednym z nich jest tymczasowa niemoc twórcza, drugim strach o absolutną utratę talentu, trzecim prawdopodobna choroba psychiczna, czwartym alkoholizm, piątym lęk przed przyszłością, szóstym ucieczka od przeszłości, siódmym problemy małżeńskie, ósmym brak kontaktu z synem… zapewne tego typu wyliczenie można by ciągnąć jeszcze długo, na tym jednak na razie poprzestańmy.
Na pierwszy plan wysuwają się przede wszystkim problemy artysty, a więc niemoc, utrata talentu i niezrozumienie sztuki. Jerzy i Wanda przypominają wierzących w swój własny geniusz twórców, widz nie widzi w nich jednak nikogo wyjątkowego. Jerzy nie jest polskim Stephenem Kingiem, a zwyczajnym grafomanem. Wanda natomiast postuluje uwolnienie normy i czystość idei, ale jej twórczość nijak ma się do prac Romana Opałki czy Ewy Partum. Bohaterowie nieustannie debatują o sztuce, życiu, śmierci, miłości, cielesności, platońskim dualizmie, złu, szaleństwie i nienawiści, jednak w ich wypowiedziach nie ma wiele treści. Zarówno bohaterowie, jak i tworzona przez nich sztuka są puści w środku. Jerzy jedynie wygłasza pijackie monologi i wmawia sobie, że pisze, choć od dawna jest bezproduktywny. Wanda natomiast zmusza współpracującą z nią tancerkę (Anita Wach) do udziału w instalacji „Śmierć zarodka”, w ramach której dziewczyna ma stoczyć walkę z uwieszoną u jej szyi gargantuiczną, pluszową waginą. Nikt nie rozumie, jakie przesłanie niesie owa sceniczna szarpanina, więc Wanda przeprowadza przeintelektualizowany wywiad z samą sobą, który z założenia miał przekonać ją o jej talencie, w praktyce jednak jedynie dodatkowo uwidocznił jej słabości.
Na scenie obok rodziny Królów, agentki Jerzego i wspomnianej tancerki pojawiają się jeszcze szalony Lekarz, który niechętnie leczy, Matka pod postacią wampirzej dominy, Toniek, androgeniczny, wyimaginowany przyjaciel Daniela (w tej roli reżyser spektaklu Tomasz Bazan), Hallorann, Dokumentalistka i Dziewczyna z Lasu. Rolę, jaką owe postacie pełnią w dramacie, pozostawiam widzom do ich indywidualnej oceny.
Na uwagę zasługuje strona audio-wizualna spektaklu. Miejsca dla widowni rozstawione zostały tuż przed sceną. Tak naprawdę widzów oddziela od aktorów jedynie pas ziemi, która służy m.in. do pogrzebania Matki. Do tego niemalże od samego początku przedstawienia nad sceną unosi się dym, rozpoczyna się gra świateł, słychać niepokojącą muzykę i głosy zmodyfikowane syntezatorem, a w tle wyświetlane są sekwencje wideo. Do tego sama akcja sceniczna prezentowana jest często także w formie transmisji na żywo kręconej kamerą z ręki lub na statywie. Ta mnogość środków scenicznych początkowo zaskakuje i fascynuje, tworząc atmosferę niepewności, zagrożenia, zbliżającego się szaleństwa. Na dłuższą metę taki sposób przekazu jednak nuży i nadmiernie rozprasza. Głosy stają się niezrozumiałe, widz nie wie, na czym skupić uwagę, a część rekwizytów – np. makieta z lalkami stojąca obok sceny – pozostaje zupełnie niewykorzystana. Problematyczny jest także przeintelektualizowany i często wulgarny język dramatu. W pseudonaukowych wypowiedziach ciężko odnaleźć jakąkolwiek treść, a i okazjonalny dowcip oparty przeważnie na wulgarności pozostawia wiele do życzenia.
Osobiście odniosłem wrażenie, że „Lśnię” nie wie, czym tak naprawdę chciałoby być. Po początkowym depresyjnym monologu schizofrenicznego artysty na scenie obserwujemy „tajne zebranie anonimowego stowarzyszenia Hejtu” i słuchamy wywodu ludzi o kamiennych głowach na temat przemocy i anonimowości. Następnie obserwujemy stosunkowo logiczny ciąg scen przedstawiający kryzys dwójki artystów oraz dwójki małżonków, który nagle przechodzi w nieliniowy ciąg większych i mniejszych scen pełnych przeróżnej symboliki prezentowanej różnymi środkami przekazu. Las wielkich idei zamienia się w karczowisko, po którym bezcelowo biega banda przypadkowych osób. Widz natomiast czuje się zagubiony w gąszczu znaczeń, a po ponad dwugodzinnym spektaklu zwyczajnie zmęczony chaosem panującym na scenie.
„Lśnię” jest spektaklem z potencjałem, który jednak trudno będzie odkryć przypadkowemu widzowi, nieobytemu z tego typu sztuką. Nie czuję się uprzywilejowany, by móc wyrokować na temat talentu duetu Cecko & Bazan, ale odnoszę wrażenie, że Panowie ponieśli druzgocącą porażkę i popełnili te same błędy, co Jerzy i Wanda, tj. zbytnio oddalili się od rzeczywistości i zamknęli się w świecie czystych idei, których niestety nie potrafią wyrazić. Na skutek tego widzowie zamiast efektownego przedstawienia z pewnym ciekawym konceptem w tle otrzymali jedynie krzykliwą, pretensjonalną wydmuszkę. Wydmuszkę, której bliższe poznanie trudno komukolwiek polecić.
Autor tekstu: Szymas
Program i bilety