1408 Seans ciszy – spektakl

 

Spektakl 1408 – Seans ciszy jest sztuką, która została jedynie bardzo luźno zainspirowana opowiadaniem Stephena Kinga.

Opis:
Zwabiony tajemniczą historią położonego na odludziu Walii hotelu Delfin, powieściopisarz trzeciorzędnych opowiadań z dreszczykiem, przyjeżdża w celu napisania kolejnego książkowego hitu. Mike Enslin ma bowiem taką zasadę, że kiedy opisuje jakieś nawiedzone miejsce odwiedza je, a jego osobiste przeżycia mają dodać wiarygodności pisanym przezeń książkom. Legenda głosi, że w jednym z hotelowych pokojów o numerze 1408 w niewyjaśnionych okolicznościach giną ludzie. Jedni popełnili samobójstwo inni ginęli za sprawą głupiego przypadku, jeszcze inni tracili zmysły. Dyrektor hotelu nie zna przyczyn dla których 1408 zabija, wie jednak, że jeśli Enslin zamieszka w nim choćby na kilka godzin, będzie zmuszony zapłacić za swą ciekawość bardzo wysoką cenę.

Miejsce:
Teatr Ad Spectatores

Reżyseria:
Maciej Masztalski

Scenografia i kostiumy:
Dąbrówka Huk

Obsada:
Olin – Paweł Kutny
Mike Einslin – Rafał Kwietniewski
Aghata Rosenberg – Agata Kucińska
Zjawa – Natalia Jesionowska

Czas trwania: 1 godz. 10 min.

Ciekawostki:
– Premiera spektaklu odbyła się 28 marca 2003 roku.
– Z powodu skomplikowanej inscenizacji spektakl jednorazowo mogło obejrzeć jedynie 35 osób.

 

Reżyser Maciej Masztalski opowiedział nam trochę o spektaklu i jego powiązaniach z opowiadaniem Kinga:

„Spektakl '1408 – seans ciszy’ został jedynie lekko zainspirowany przez opowiadanie Stephena Kinga '1408′. Po przeczytaniu go napisałem całkiem nową sztukę o pokoju hotelowym, w którym z powodów błędów konstrukcyjno-architektonicznych panuje idealna cisza. Nie słychać w nim żadnych dźwięków. W zaistniałej sytuacji mózg ludzki nie odbierający żadnych bodźców akustycznych sam zaczyna je produkować, traktując ich brak jako anomalie. Zaczynają się dźwiękowe halucynacje prowadzące do obłędu, w wyniku którego następuje śmierć lub kompletne załamanie psychiczne. W starożytnym Rzymie w ten sposób znęcano się na pierwszych Chrześcijanach. Próbowaliśmy też szukać naukowych potwierdzeń reakcji mózgu na kompletny brak dźwięku, okazało się jednak, że jesteśmy ludźmi teatru, a nie nauki. Nasze eksperymenty podczas prób ograniczyły się do przesiadywania w miarę akustycznych pomieszczeniach przez jakiś czas i obserwowania naszych reakcji.”

„Spektakl został podzielony na trzy akty: Rozmowa dyrektora hotelu z powieściopisarzem, który stara się wynająć przedziwny pokój. Rozmowa dyrektora z agentką ubezpieczeniową, u której agent pisarza ubezpieczył swojego klienta na wypadek nieszczęśliwego wypadku. Rozmowa ta rozgrywa się po wyjściu pisarza z pokoju, który popadł w katatonię. Część trzecia to próba rozwiązania zagadki pokoju przez dyrektora. Próba ta odbywa się właśnie w dziwnym pokoju i kończy się… tego nie zdradzę. Właściwie spektakl ten mógłby nazywać się jakkolwiek inaczej gdyż nie ma za wiele wspólnego z opowiadaniem Kinga. Został jednak zatytułowany tak samo w ramach hołdu dla Stephena Kinga. Z tego samego powodu bohaterowie spektaklu zostali nazwani tak jak w książce.”

 


Recenzje


Bardzo ucieszyłem się, gdy kilka miesięcy temu usłyszałem pierwszy raz o tym spektaklu. W końcu cieszy mnie każda rzecz związana ze Stephenem Kingiem, nawet jeżeli jest ona tylko inspirowana tekstem Króla. Znawcą sztuki teatralnej nie jestem i nie umiem oceniać tego typu spektakli w porównaniu do innych sztuk wystawianych na deskach teatrów (moje doświadczenie na tym polu jest raczej żałośnie małe). Mimo to umiem powiedzieć co mi się podoba, a '1408 – Seans Ciszy’ spodobał mi się niesamowicie. Jadąc do Wrocławia nie wiedziałem czego mam się spodziewać. W internecie widziałem tylko jedno słabej jakości zdjęcie i jedną miażdżącą recenzję. Do tego sztuka odegrana miała zostać w piwnicach dworca PKP, gdzie zmieścić się mogło tylko 35 widzów. Powiem otwarcie, że nastawiony byłem na ogromną klęskę. Tym większe brawa należą się reżyserowi i całej ekipie aktorskiej. Przez godzinę byłem po prostu zachwycony wszystkim tym co odgrywało się na moich oczach. Gdy wreszcie opuściłem piwnice dworca zastanawiałem się czy nie przedłużyć swojego pobytu we Wrocławiu i jeszcze raz nie udać się tam dzień później.

Całość podzielona została na 3 akty, z których w zasadzie tylko pierwszy (rozmowa Mike’a z Olinem) nawiązywał do opowiadania Kinga. Pozostałe dwa to wydarzenia, które z powodzeniem rozegrać by się mogły już po zakończeniu tekstu Króla. Bardzo ciekawie wprowadzono nas do spektaklu. Najpierw czynnie uczestniczyliśmy w krótkim spotkaniu Einslina z czytelnikami, a następnie prowadzeni przez demonicznego dyrektora Olina udaliśmy się do jego gabinetu (przechodząc z sali do sali panował taki harmider, że naprawdę odnosiło się wrażenie jakbyśmy przemierzali długie korytarze hotelu Delfin). Dopiero po zajęciu miejsc w drugiej sali rozpoczęła się właściwa część przedstawienia. Od razu rzuciło się w oczy, że bohaterowie z Masztalskiego 'Seansu Ciszy’ również mocno odbiegają od wizji Kinga. Obaj są o wiele bardziej przerysowani. Mike Einslin podobnie jak w opowiadaniu jest dość prostackim, zapatrzonym w siebie człowiekiem zaś dyrektor Olin to prawdziwy kapitalny wariat. Ta postać jest tutaj przedstawiona całkowicie inaczej niż „papierowy” bohater, z którym fani Stephena Kinga mieli do tej pory do czynienia. Paweł Kutny jest momentami bardziej przerażający niż sam nawiedzony pokój. Dwie role kobiece natomiast to całkowita nowość. Aghata Rosenberg – prawniczka oskarżająca Olina – jest dość dziwną postacią. Drugi akt to właściwie jej popis. Choć jest to też mocne uspokojenie akcji i dla fanów horroru będzie to raczej najmniej ciekawa część. Drugą kobietą jest Zjawa i tutaj mamy w zasadzie jedną wielką zagadkę. Pojawia się ona tylko kilka razy na scenie wypowiadając ze dwie linijki tekstu. Z założenia miała być to postać abstrakcyjna, a pytanie, które każdy widz zadał sobie w momencie gdy ni stąd ni zowąd pojawiła się na scenie było zamierzone.

Historia tytułowego pokoju 1408 to również nowość. Same zgony (zarówno 12 samobójstw jak i kilkadziesiąt śmierci „naturalnych”) zostały zachowane. Jednak cała reszta to już wymysł reżysera. Na skutek błędu konstrukcyjnego cięższe elementy fundamentów hotelu zapadły się, co poskutkowało zaciśnięciem się mikro szczelin. To natomiast spowodowało, że w pokoju 1408 nie słychać żadnych dźwięków. To cisza doprowadza jego mieszkańców do szaleństwa i w konsekwencji śmierci. Pomysł bardzo ciekawy i jeszcze lepiej zrealizowany. Różnego rodzaju dźwięki, które towarzyszą nam przez cały spektakl odgrywają ogromną rolę w powodzeniu sztuki, jednak szum jaki słyszymy w ostatnim akcie (podczas wizyty w pokoju) jest to naturalny dźwięk jaki rodzi się gdy człowiek zbyt długo przebywa w ciszy i naprawdę jest w stanie doprowadzić widza do obłędu. Gdyby ostatni akt trwał dwa razy dłużej nie sądzę by na widowni zostało wielu ludzi z podstawowej trzydziestki piątki.

Przynajmniej pięćdziesiąt procent sukcesu stanowiła tutaj genialna sceneria. To czego tak obawiałem się przed wyjazdem okazało się strzałem w dziesiątkę. Odrapana piwnica idealnie sprzyjała horrorowej atmosferze, natomiast w połączeniu z muzyką, aktorstwem i efektami świetlnymi robiła naprawdę piorunujące wrażenie. Kilka razy złapałem się nawet na tym, że unikam kontaktu wzrokowego z Olinem. Niektóre sceny były żywcem wyjęte z azjatyckiego horroru i nie skłamię gdy powiem, że przynajmniej pięć razy podskoczyłem na ławce (o czym poświadczyć mogą moi sąsiedzi, niezwykle ubawieni tym faktem).

'Seans Ciszy’ to jednak nie tylko horror. Masztalski świetnie połączył tutaj elementy grozy ze scenami komediowymi. Śmiechu było co niemiara (nawet jedna z aktorek po spektaklu stwierdziła, że trafiła im się tym razem wyjątkowo wesoła publiczność), kilka razy naprawdę nie mogłem opanować wybuchu, jednak był to cały czas śmiech dość niespokojny. Dla mnie jest to największy plus całego tego przedsięwzięcia. Aktorzy potrafili wytworzyć taką atmosferę, że widz autentycznie nie mógł powstrzymać się od śmiechu jednocześnie będąc w nieustannym napięciu. Potrafiłem w jednej chwili śmieć się aby w następnej krzyknąć z przerażenia (zapewniam wszystkich, że przynajmniej jedna scena była niesamowicie przerażająca). Niech to będzie najlepszym dowodem jak genialnie udało się tutaj odtworzyć psychodeliczny klimat opowiadania.

Na koniec mogę powiedzieć tylko tyle, że nie żałuję ani chwili spędzonej we Wrocławiu. Twórcy sztuki jedynie inspirowali się Stephenem Kingiem, a mimo to udało im się zachować najważniejszą część opowiadania – klimat – który, śmiało można powiedzieć, został tu dodatkowo spotęgowany. Przed wyjazdem spodziewałem się marnego teatrzyku, jednak zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony. Pierwsze wrażenie było kapitalne, ale nawet teraz mogę powiedzieć, że ta mała sztuka przewyższa nawet wielki spektakl 'Misery’, który rok temu obejrzeliśmy w Teatrze Polskim. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zostanie ona wystawiona ponownie.

Autor tekstu:
Mando


’1408 – Seansu Ciszy’ oczekiwałem od dłuższego czasu. Na 17 lutego 2007 patrzyłem przez pryzmat ciekawie zapowiadającej się sztuki i miłego wieczoru w doborowym towarzystwie. Jak wyglądało spotkanie z przyjaciółmi to dobry temat na wieczorną gawędę przy piwie. Teraz chciałbym skupić się na tym co zaoferował nam Maciej Masztalski, reżyser sztuki.

W odróżnieniu od mojego redakcyjnego kolegi, nastawiałem się do spektaklu bardzo pozytywnie. Zupełnie nie przeszkadzał mi fakt, że wybieram się do teatru nie na adaptację, lecz „jedynie” na sztukę inspirowaną oryginalnym opowiadaniem Kinga. Oczekiwałem po prostu interesującej historii, pełnej surrealizmu, halucynacji, szaleństwa, obłędu i oczywiście niepowtarzalnego Klimatu przez duże K. Nie przeliczyłem się. Powiem więcej. 'Seans Ciszy’ przerósł moje najśmielsze oczekiwania.

Od samego początku widzowie byli powoli wprowadzani w świat przedstawiony. Mike Enslin (Rafał Kwietniewski) spotkał się ze swoimi fanami (czyli widownią) i rozdawał autografy (w tym i dla mnie – dla Romusia Rymusia, po prostu Mike). Następnie pojawił się dyrektor Olin (fenomenalny Paweł Kutny), który zaprowadził pisarza (i nas) we właściwe już miejsce akcji. Kiedy zajęliśmy miejsca, przedstawienie rozpoczęło się na dobre, dostarczając nam trzy akty niesamowitych przeżyć. Oprócz wyraźnie nakreślonej fabuły mieliśmy do czynienia z abstrakcyjnymi, celowo pozbawionymi logiki wstawkami. Razem z bohaterem doświadczaliśmy halucynacji i wrażenia, że coś jest nie w porządku. Towarzyszące zwidom nagłe, krótkie odgłosy, szumy, fragmenty muzyki, w połączeniu z gasnącym wciąż światłem, przyprawiały o palpitacje serca. Dodatkowo, dźwięk ze sceny końcowej, mającej miejsce w wygłuszonym pokoju, został opracowany na podstawie badań naukowych i zapisany wzorem matematycznym. Był to autentyczny, będący nie do zniesienia dźwięk, wytwarzany przez mózg człowieka, który zbyt długo sam przebywa w ciszy. Aktorzy oprócz świetnej gry popisali się doskonałą synchronizacją. Mam na myśli sceny, gdzie w momencie totalnej ciemności (która trwała kilka sekund), aktorzy zamieniali się osobowościami, pojawiały się dodatkowe postaci (zjawy i duchy), które znikały, kiedy znów na chwilę gasło światło. Te migawki były naprawdę przerażające i tworzyły bardzo psychodeliczny klimat. Mistrzostwo.

Bardzo miłym gestem wykazał się sam Maciej Masztalski, który już po spektaklu spotkał się z nami i rozgadał się na dobrą godzinę o genezie sztuki i o różnych perypetiach z nią związanych. Zadawał też pytanie dotyczące SK.pl i w końcu podpisał się na biletach.

Reasumując, '1408 – Seans Ciszy’ to wspaniały, groteskowy spektakl, w którym czarny humor przeplata się z grozą. Psychoza budowana przez całe przedstawienie eksploduje prawdziwym szaleństwem. Polecam każdemu miłośnikowi dobrego teatru oraz fanom Kinga, którzy chcą się przekonać jaką perełkę można stworzyć będąc tylko zainspirowanym przez dzieło Mistrza.

Autor tekstu:
Rymek


Nie będę ukrywać, że mimo iż warstwa literacka spektaklu jest tylko jednym z wielu elementów składających się na przedstawienie teatralne, to właśnie ona zachęciła mnie do wybrania się specjalnie do Wrocławia by zobaczyć co przygotowała grupa Ad Spectatores. Otóż spektakl 1408 – Seans ciszy jest luźno oparty na jednym z opowiadań Stephena Kinga, jednego z najwybitniejszych współczesnych amerykańskich pisarzy. Na polskich scenach teatralnych fani jego twórczości, do których niewątpliwie się zaliczam, mogli oglądać jeszcze tylko jeden spektakl będący adaptacją jego utworu. Była to Misery w reżyserii Andrzeja Celińskiego mająca swoją premierę pierwszego kwietnia 2006 roku w Teatrze Polskim w Bielsko Białej.

Opowiadanie, które stworzył King, przedstawia historię Mike’a Enslina, pisarza który szukając materiałów do swojej najnowszej książki pragnie spędzić jedną noc w pewnym, podobno nawiedzonym, pokoju hotelowym. Do tego pomysłu próbuje go zniechęcić Olin, właściciel hotelu. Enslin ignoruje ostrzeżenia i wynajmuje pokój 1408.

Scena, na której odbywa się spektakl znajduje się w piwnicach pod Dworcem Głównym PKP. Z racji niewielkich rozmiarów pomieszczeń ilość widzów jest mocno ograniczona i zamyka się w liczbie 35 osób. W momencie, gdy rozpoczyna się przedstawienie niczego nie wiedzący widzowie nie znajdują się jeszcze na 'właściwej scenie’, lecz w przestrzeni w której ma zostać odegrany jedynie pierwszy krótki akt. Przychodzi do nich pisarz, Mike Enslin, i zaczyna przedstawienie włączając w to widzów. Prosząc o podanie imion podpisuje się im na biletach, lub innych kartkach, dzięki czemu już do końca zamiast aktora widzi się pewnego siebie, zuchwałego, aczkolwiek budzącego sympatię pisarza. Po chwili pojawia się właściciel hotelu, który zaprasza Enslina do swojego gabinetu by przedyskutować jego pobyt w hotelu. W tym momencie lekko zdezorientowani widzowie wstają ze swoich miejsc i wraz z bohaterami przechodzą do innego pomieszczenia, które stanowi główną scenę. Umyślne mylenie drogi przez Olina i ślepe podążanie za nim publiki potęguje uczucie niepokoju i chaosu.

Pomieszczenie do którego trafiamy okazuje się być niewielką przestrzenią, w której nie ma podziału na scenę i widownię. Pierwszy rząd krzeseł znajduje się bezpośrednio przy aktorach, a ławki wyrastające za nim w górę okazują się być niezbyt wygodną trybuną. Nisko zawieszony sufit pogłębia dodatkowo uczucie bliskości sceny.

Dalsza część przedstawienia podzielona jest na 3 akty. W pierwszym jesteśmy świadkami wyżej wspomnianej rozmowy pomiędzy właścicielem hotelu a pisarzem. O ile można tutaj zaobserwować jeszcze podobieństwa z oryginalnym tekstem Kinga, o tyle dwa pozostałe akty to już w pełni wymysł artystów. Przedstawiają one losy Olina już po opuszczenia pokoju przez Enslina. Musi się on zmierzyć zarówno z prawniczką pisarza jak również z szaleństwem wydobywającym się z nawiedzonego pokoju.

Scenografia na scenie jest dosyć oszczędna, ale w pełni wystarczająca na potrzeby spektaklu. Składa się na nią parę krzeseł, stół, oraz parę powieszonych obrazów i przedmiotów nie odgrywających żadnej roli. Pozwala się to w pełni skupić na grze aktorskiej i przedstawionych wydarzeniach.

Dużą rolę w tworzeniu nastroju grozy sprawia manipulowanie światłem oraz odgłosami, które swoje apogeum osiągają w ostatniej minucie przedstawienia. Jako, że znajdujemy w niewielkiej przestrzeni, to by stworzyć całkowitą ciemność wystarczy zgasić wszystkie reflektory. Zabieg ten wykorzystywany jest parę razy i za każdym razem wywołuje niesamowity efekt. Raz po ponownym włączeniu świateł następuje niespodziewana zamiana ról aktorów, innym razem gdy oświetlenie zostaje przywrócone jedynie na moment widz zostaje zaskoczony przez stojących w bezruchu aktorów. Co więcej w tym momencie pojawia się również dodatkowa postać nakryta prześcieradłem, która dopiero wtedy uzmysławia widowni, że znajdowała się tam od samego początku i siedziała nieruchomo na krześle ustawionym pod jedną ze ścian. Dzięki tym zagraniom widz jest nawet w stanie odczuwać strach, który zazwyczaj nie jest wcale tak łatwo wywołać. Dodatkowo potęguje go hipnotyczna gra Pawła Kutnego. Widać, że to postać nie będąca w pełni o zdrowych zmysłach. Wzrok ma przez większość czasu zawieszony gdzieś w bliżej nieokreślonej przestrzeni. Rękę w rękawiczce, którą później odrzuca, początkowo trzyma cały czas nieruchomą i zgiętą w łokciu pod kątem prostym, a w pewnych momentach niespodziewanie po prostu krzyczy. Widzowie w pierwszym rzędzie mieli wszelkie podstawy by obawiać się kolejnych 'ciemności’.

Jedną z tajemnic pokoju jest fakt, że jest on w pewien sposób dźwiękoszczelny. Panuje w nim absolutna cisza. I ta właśnie cisza, szum, będąca naturalnym dźwiękiem jaki rodzi się gdy człowiek zbyt długo przebywa w miejscu pozbawionym jakichkolwiek odgłosów jest puszczony na samo zakończenie spektaklu. Wzmocniony przez głośniki nieprzyjemny pisk, słuchany jeszcze chwilę dłużej mógłby człowieka autentycznie doprowadzić do szaleństwa, tak jak czyni to z bohaterami opowieści.

Siłą 'Seansu ciszy’ jest niewątpliwie atmosfera jaką udaje się wytworzyć grupie Ad Spectatores. Przy regularnie pojawiających się scenach komediowych widz reagował śmiechem, ale był to śmiech bardzo nerwowy, podszyty strachem i niepewnością. W niektórych momentach dało się słyszeć nawet krzyki przerażenia, co chyba jest najlepszym dowodem jak udane jest to przedstawienie. Jest to przede wszystkim zasługa bardzo dobrze grających aktorów, którzy wręcz stają się granymi postaciami. Miałem przyjemność porozmawiać z nimi już po przedstawieniu i różnica między tym co widziałem na deskach a tym jak zachowywali się później była ogromna. Bardzo dobrym pomysłem było wciągnięcie widzów na samym początku w wir akcji. Ich interakcja z aktorami momentalnie wytworzyła tą szczególną atmosferę, która unosiła się na scenie już do samego końca. Patrząc również pod kątem opowiadania Kinga trzeba przyznać, że historia jest dobrze rozwinięta, a sam spektakl można spokojnie oglądać bez znajomości oryginału.

Autor tekstu:
ingo