Wywoływanie duchów mistrza grozy

Pisarz, który w swojej bibliografii uśmiercił tysiące osób na setki sposobów (od wampirów, duchów poprzez broń biologiczną, a na opętanych wariatach i wilkołakach kończąc) musi dzierżyć w swojej głowie skazę psychiczną, jakąś dziecięcą traumę, która rozpędziła jego talent w tym kierunku – tak uznali znawcy horrorów Stephena Kinga. Na jednym z wykładów, który zainteresowany prowadził, publiczność ostrzelała go pytaniami o makabryczne doświadczenia z dzieciństwa, by dojść do przyczyny, dlaczego pisarz zajmuje się właśnie tym tematem i po kilku wydanych powieściach zostaje okrzyknięty królem tego gatunku literackiego.

King wielokrotnie zaznaczał, że cały okres swojego dzieciństwa, choć nie sielankowe, zdecydowanie nie poturbowało jego psychiki na tyle, by zamienić go w jednoosobową fabrykę grozy. Wychował się bez ojca. Jego matka tyrała na kilku zmianach, oddając młodego Stephena i jego brata w ręce niekompetentnych opiekunek. Często zmieniali adres zamieszkania. Był bardzo chorowitym dzieckiem. I tak dalej.

Okej, lekko nie było, ale to nadal nie to – uznali czytelnicy. Musiało być jednak coś innego, jakieś większe wydarzenie, wypadek, który wywołał w jego umyśle upiory, a ten, w kilkadziesiąt lat później, uwolnił je pod postacią książek spędzających sen z powiek milionom. King, zmęczony tymi pytaniami, na jednym z wykładów opowiedział na odczepnego historię.

Miał cztery lata. Pewnego dnia wrócił do domu przerażony, blady jak ściana, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Okazało się, że jego kolega wpadł pod pociąg i młody Steve najprawdopodobniej miał przyjemność obserwować to makabryczne zdarzenie. Prawdopodobnie, bo matka nie wydusiła z niego relacji (był w zbyt wielkim szoku, by o tym mówić), a sam w kilka lat później o wszystkim zapomniał. Oto dlaczego dziecko pewnego dnia siada przy maszynie do pisania i pisze historie o wampirach przejmujących kontrolę nad miastem („Miasteczko Salem”, 1975) i opętanym hotelu na pustkowiu („Lśnienie”, 1774). Bingo! – uznali słuchacze. Oto ona. Prawdziwa Przyczyna.

Sam King niezbyt przejmował się genezą swoich powieści. Od zawsze twierdził, że w jego przypadku historie piszą się same. Że jego bohaterowie żyją własnym życiem, że nigdy nie wie, jak skończy się właśnie zaczęta książka o, dajmy na to, nawiedzonym samochodzie terroryzującym wszystkich poza swoim właścicielem („Christine”, 1983). Tak, bardzo fajnie, panie King, ale my pytamy o to, jakie demony rozrabiają w twoim umyśle? Przecież nikt o w pełni zdrowych zmysłach nie produkuje rocznie przynajmniej jednej książki, których głównym motywem – poza psychologicznymi portretami bohaterów – jest sianie strachu i rozlew krwi. Często w odwrotnej kolejności.

Okazuje się, że niekoniecznie. Podczas powyższego wykładu King zaznaczył, iż osobiście wątpi, by historia na torach miała dla niego przełomowe znaczenie. Osobiście uważam tę teorię za całkowicie mylącą – napisał King w „Danse Macabre” z 1981 roku. – To taki psychologiczny „strzał z biodra”, niewiele więcej niż jarmarczna astrologia. Przytacza także własną teorię na ten temat. Otóż w okolicach trzynastego roku życia wraz ze swoim bratem wdrapali się na strych domu. Znaleźli tam m.in. rolkę filmu nakręconego przez ojca, który już dawno-dawno temu wyszedł po papierosy i do dziś nie wrócił. Stephena zainteresowało coś ponadto. Pudło z książkami. Jedną z nich był tomik opowiadań pana H.P. Lovecrafta „Przyczajona groza i inne opowiadania”. Na okładce widniał ponury cmentarz oraz wychodzący z jednego nagrobka wściekły, zębaty potwór. I to wtedy, nie na torach jakieś dziesięć lat wcześniej, King poczuł szczęk trybiku w swojej głowie, napędzający całą machinę fascynacji mrocznymi opowieściami. Tak właśnie Stephen King po raz pierwszy zetknął się z horrorami. Bu!

Dziewczynka z problemami

King zaznacza, że pomysły na wszystkie powieści pojawiły się w najmniej satysfakcjonujący jego fanów sposób – przypadkiem. Podczas jazdy samochodem, pod prysznicem, podczas spaceru. Najczęściej przychodziły mu do głowy w formie pytania co by było gdyby? Co by było, gdyby broń biologiczna wyczyściła planetę z 99,9% ludzkości? („Bastion”, 1978). Co by było, gdyby sfrustrowany uczeń sterroryzował w szkole swoich rówieśników? („Rage”, 1977). Co by było, gdyby mroczne alter ego pisarza zaczęło żyć własnym życiem? („Mroczna połowa”, 1989).

„Carrie”, wydana w 1974 roku, pierwsza powieść Kinga opowiadała historię zakompleksionej nastolatki zepchniętej na margines licealnego społeczeństwa. Już pierwsza scena uderza czytelnika: młoda Carrie dostaje pierwszego okresu pod szkolnym prysznicem, nie wie co się dzieje, a złośliwe koleżanki obrzucają ją tamponami. Dalej też nie jest weselej. Jej życie to pasmo upokorzeń ze strony rówieśniczek i religijnie fanatycznej matki. Nikt z jej prześladowców nie wie jednak, że ten cichy wyrzutek odkrywa w sobie zdolności telekinetyczne, które ostatnimi czasy nasilają się przy każdej stresującej sytuacji. W finale następuje prawdziwa eksplozja złości Carrie, przez co traci życie połowa licealistów – zostają zmasakrowani na balu maturalnym – a w drodze powrotnej do domu dziewczyna sieje zniszczenie w niewielkim miasteczku. I tyle, koniec.

Na długo przed napisaniem tej historii King pracował jako sprzątacz w liceum. Pewnego dnia miał za zadanie posprzątać damską toaletę, w której odkrył pojemnik z tamponami. Jakiś czas później zatrudnił się w pralni. Stojąc przy maglu wspomnienie wróciło w formie komiksowej historyjki: nieuświadomiona dziewczyna dostaje pierwszego okresu, nie wie, co się dzieje, boi się, że umiera, a rówieśniczki szyderczo wytykają ją palcami i rzucają tamponami. W chwilę później do Kinga powróciła teoria czytanego kiedyś artykułu o telekinetycznych zdolnościach. Pisano w nim, że to młodzi ludzie częściej odkrywają w sobie tego typu szósty zmysł. Zwłaszcza ci poddani ciągłemu stresowi. A także dziewczyny w okresie dojrzewania – wtedy, gdy zaczynają mieć…

Tadam!

Tak oto powstała pierwsza scena „Carrie”, którą trzy lata po wydaniu Brian De Palma przedstawił w adaptacji filmowej. Dalej poszło z górki. King dobrze pamiętający toksyczne środowisko małomiasteczkowego liceum postawił się na miejscu typowej klasowej ofiary. Jedyną obawą stanowiło wiarygodne przedstawienie świata nastolatek, więc skorzystał z pomocy żony. Na koniec spełnił marzenie każdego, kto kiedykolwiek spędził choć jeden dzień w szkole – rozwalił całe to obłudne, zawistne gniazdo węży, jakim jest liceum. I tym sposobem to właśnie malutki przebłysk pomysłu na historię do Playboya (wtedy jeszcze publikowano w nim opowiadania i właśnie tam miała początkowo ukazać się „Carrie”) w połączeniu z czystym rzemiosłem zaowocował pełnokrwistą historią i jednocześnie początkiem nowej ery horrorów. Żadna trauma, żaden szok we wczesnym dzieciństwie.

Strachy na lachy

Lęki, które przerabia literatura Kinga, nie wywodzą się bezpośrednio z jego własnych fobii, co jednak nie znaczy, że własne życie nigdy go nie inspirowało. Prawda jest wręcz taka, że bardzo wiele elementów większości jego książek, zwłaszcza tych, których bohaterowie to dzieciaki z małych miasteczek („Ciało”, 1982; „To”, 1986; „Mali ludzie w żółtych płaszczach”, 1999) pochodzi z jego własnych doświadczeń. Cały trik w rozczytaniu jego twórczej genezy polega na oddzieleniu od tego powodów jego fascynacji. Powodem jest okładka książki Lovecrafta, a tu mowa jest co najwyżej o inspiracji, czerpaniu pomysłów, przepisywaniu rzeczywistych wydarzeń na potrzeby fikcji. To wszystko, nic więcej.

Prosty przykład: „Miasteczko Salem” jest jego własną historią o tematyce hrabiego Draculi – jednego z archetypów postaci powieści grozy. Ben Mears przyjeżdża do tytułowego rodzinnego miasteczka, by napisać książkę. Równocześnie pojawiają się w nim dwaj nowi mieszkańcy, jak się później okazuje – wampiry. Mears bardzo chce odwiedzić stare domostwo na wzgórzu miasta, w którym przed wielu laty doszło do straszliwych zbrodni. Dom jest kwintesencją terminu 'nawiedzony dom’ – z brudną przeszłością, zdezelowany, opuszczony. Bohater dostaje się do środka. A tam spotyka go niespodzianka – wizja trupa powieszonego w korytarzu, którego twarz należy do nikogo innego jak do bohatera. Przerażony, ucieka.

Dom, jak przyznaje King, jest dokładnym odzwierciedleniem budynku, który za dzieciaka odwiedził kiedyś osobiście z przyjacielem. W środku – fortepian z połową głuchych klawiszy, szafki, rozrzucane gazety, butelki z lekarstwami. Syf kompletny. Ten sam dom, który wpisał do „Miasteczka Salem”, przyśnił mu się jakiś czas po tej wizycie. We śnie ponownie odwiedził nieprzyjemny Nawiedzony Dom, a tam niespodzianka – wizja trupa powieszonego w korytarzu. A jego twarz należała – nie zgadniecie! – do samego Stephena Kinga.

Tego typu przykłady można wyłapać w całej jego bibliografii. „Buick 8” opowiadał o samochodzie zamkniętym w magazynie, który z czasem okazał się czymś w rodzaju wrót do innych światów. Porzucił go tajemniczy jegomość na stacji benzynowej, a jej właściciel po całym dniu blokowania miejsca zawiadomił policję, by go odholowali. Kinga zafrapowało pewne wydarzenie – podczas podróży zatrzymał się na podobnej stacji benzynowej. Nieopodal płynął wartki strumień, do którego o mały włos nie wpadł, skręcił kark i w roli trupa odpłynął w siną dal. Zastanowiło go wtedy, ile czasu musiało by minąć, by kierownik stacji zawiadomił odpowiednie służby. Proste? Banalne. Wręcz rozczarowujące. To tak karmi umysł najstraszniejszy pisarz naszych czasów?

A tak. Przynajmniej w większości. Potężna, ponad tysiącstronicowa książka „To” jest panoramicznym, rozległym obrazem zastraszonego przez upiora miasteczka. Podzielona na dwie części historia relacjonuje dwie konfrontacje z tym potworem przez garstkę ludzi – za czasów ich dzieciństwa i w dorosłości. Wiele znajdujących się w niej elementów zostało niemal żywcem wyciągniętych z jego życia. Dzieciaki w „To” często przesiadywały na niezabudowanym, zarośniętym terenie nazywanym Barrens. Po jednej stronie zarośli biegły nieużywane od dawna tory, zaś po drugiej wysypisko śmieci – dokładnie tak jak w mieście, w którym King mieszkał przez jakiś czas i spędzał tam upalne lato. Ponadto specjalnie dla tej książki pisarz przeniósł się wraz z żoną do Bangor. Oto miasto z historią – ocenił po wstępnym rozeznaniu. Tuż po rozpakowaniu walizek wyszedł na miasto i zaczął rozmawiać z ludźmi. Pytał o różne historie dotyczące tej mieściny. Nie interesowało go, czy są prawdziwe. Chciał tych historii, które przekazywane są z ust do ust przez lata, odpowiednio ubarwiane i urozmaicane przez następne pokolenia. Większość tego, co usłyszał, wpisał w karty To.

I w ten sposób, rozkładając na części pierwsze jego historie, można natrafić na wiele odnośników do jego prywatnego życia, zasłyszanych historii. Nawet punkt wyjściowy siedmiotomowej sagi Mroczna Wieża – rewolwerowiec podróżujący do tytułowej Wieży – został bezpośrednio zaczerpnięty z poematu Roberta Browninga „Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął”, a dalsze przygody rewolwerowca opierały się m.in. na „Ziemi jałowej” Thomasa Stearns Eliota czy nawet „Siedmiu samurajach” Akiry Kurosawy.

Punktami wyjściowymi były także pragnienia samego Kinga, których nigdy nie potrafiłby zrealizować. Przykładem „Talizman” – historia nastoletniego chłopca, który ryzykuje życie, by zdobyć tajemniczy przedmiot o uzdrawiających mocach dla umierającej na raka matki. King napisał tę powieść dziesięć lat po śmierci własnej matki, ofiary nowotworu macicy.

Jedziemy dalej. Warto zaznaczyć, że motyw alkoholika pojawia się w bibliografii Kinga często. Pomijając bardzo liczne drugo i trzecioplanowe postaci przyjrzyjmy się Jackowi Torrance’owi, głównemu bohaterowi „Lśnienia”. Pisarz. Zmaga się z niemocą twórczą. Alkoholik na odwyku. Innymi słowy – czysty King. Autor wielokrotnie przyznawał, a dokładnie opisał to w „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika”, że przez kilka długich lat zmagał się z alkoholizmem, a ta postać była jednym z najlepiej odwzorowanych na sobie postaci, jakie wymyślił. Podobnie sprawa ma się z Jimem Gardenerem, zapijaczonym poetą w „Stukostrachach”. King przyznał w jednym z wywiadów, że ta powieść jest najlepszą metaforą, jaką jego zmęczony wódką umysł zdołał wymyślić.

Warto wrócić też na chwilę do motywu wendetty w szkole przez sfrustrowanych uczniów. Jeśli „Carrie” była czystym rzemiosłem, wspomaganym tylko przez własne doświadczenia szkolne Kinga, to „Rage” – wycofana ze sprzedaży spowiedź licealisty, który sterroryzował 20 uczniów i zabił dwójkę nauczycieli – oraz „Zdolny uczeń” są z pewnością czystym wyrazem wściekłości sfrustrowanego nastolatka. To katalizatory nagromadzonych przez lata szkoły nerwów.

A co powiecie o tematyce alter ego Stephena Kinga? Richard Bachman był stworzoną przez niego postacią dla celów marketingowych, z własnym, spreparowanym życiorysem o wiele bardziej mrocznym niż samego Kina. A co gdyby to alter ego zaczęło żyć własnym życiem? To pytanie spłodziło „Mroczną połowę”.

Bardzo często pisarze po odniesieniu sukcesu zostają oskarżeni o plagiat. Kingowi nigdy nie postawiono otwarcie tego zarzutu, ale tyle się o nich mówiło w kręgach literackich, iż postanowił uderzyć tym problemem w swojego bohatera w tekście „Tajemnicze okno, tajemniczy ogród”.

„Cmentarna szychta”, mroczna opowieść o obrzydliwie wyrośniętych szczurach ma swój odpowiednik w wakacyjnej pracy Kinga. Pracownicy sprzątający nietkniętą przez 40 lat piwnicę relacjonowali mu później szaleństwo, jakie się tam odbywało. Szczury większe od kotów – wspominali. Pod koniec studiów dla zabicia czasu King napisał „Cmentarną szychtę”.

Strach przed wysłaniem na wojnę w Wietnamie? „Serca Atlantydów”. Chęć urozmaicenia jazdy na rowerze stacjonarnym? „Rower stacjonarny”. Co by było, gdyby ktoś spełniał marzenia ludzi w zamian za wyrządzenie komuś szkody? „Sklepik z marzeniami”. Co by było, gdyby nieodpowiedni ludzie doszli do władzy absolutnej? „Pod kopułą”. I tak dalej, i tak dalej.

Mit zdemitologizowany

Czy Tolkien potrzebował przemaszerować setki kilometrów do Mordoru, żeby wysłać w taką podróż gromadę hobbitów? HG Wells opisał brutalny najazd Marsjan na Ziemię, ale raczej nie oparł tego na własnych doświadczeniach. Podobnie jak oni, Stephen King tworzy fikcję literacką. Obrany gatunek grozy nie był motywowany widokiem śmierci kolegi, a rysunkiem monstrum, uruchamiającego dziecięcą wyobraźnię stwora. Niewinnym przypadkiem. Uchwyceniem swojego zainteresowania. Odnalezieniem swojego konika.

Dobrze pamiętać o tym i innych przypadkach przed kolejnym, jak to określił King, psychologicznym strzelaniem z biodra.

 

Autor tekstu:
Misza Chmielewski

2011 r.