Król w sieci – Polityka nr 14/2000

Amerykański pisarz Stephen King, autor kilkunastu bestsellerów, wydał książkę, której nie można wziąć do ręki ani przekartkować. „Riding the Bullet” jest to – jak mówi twórca – „historia o duchach w wielkim stylu”. Historię o duchach można czytać tylko na monitorze komputera.

 

Właściwie nie jest to książka, ale e-book (od electronic book – książka elekroniczna) – najnowocześniejsze wcielenie druku, dostępne tylko dla abonentów Internetu. Amerykański wydawca Simon & Schuster On Line uniemożliwił wydruk książki na domowych drukarkach, bo powielony tekst mógłby krążyć w wielu pirackich kopiach. Wykluczono także możliwość przesyłania książki pocztą elektroniczną. Oczywiście dla hackerów, profesjonalnych komputerowych włamywaczy, szyfr zastosowany przez wydawcę to pewnie niewielka przeszkoda. E-book jest jednak tani – ten wyjątkowy tytuł kosztuje zaledwie 2,5 dol. (książki Kinga były w USA z reguły sprzedawane za 6-7-krotnie większe sumy), a więc włamywaczom trud nie bardzo się opłaca.

Wydawcy udało się przeprowadzić skuteczną kampanię promocyjną. Od dłuższego czasu zapowiadano, że powieść zostanie opublikowana wyłącznie w Internecie. Podano cenę oraz objętość – 67 stron. Jest to w zasadzie dłuższe opowiadanie, które trudno byłoby wydać samodzielnie, w normalnych papierowych okładkach. Wszyscy jednak na to dzieło czekali – „Riding the Bullet” to pierwsza książka napisana przez Kinga po ciężkim wypadku i operacji, którą przeszedł ponad pół roku temu.

Publikacja w sieci pozwala na dotarcie do nieograniczonej liczby czytelników – na dodatek w tym samym czasie. Bez pośrednictwa agentów, tłumaczy i drukarni. „To ekscytujące, że wprost z komputera Stephena Kinga możemy dotrzeć do czytelnika z pominięciem całego procesu druku” – powiedziała Kate Tentler, wiceprezes Simon & Schuster On Line.

Samemu autorowi idea również się podobała. Mało kto dziś pamięta, że już w 1993 r. King zdecydował się na internetową premierę opowiadania „Umney’s Last Case”. Wtedy jednak był to tylko zwiastun książki, która wkrótce miała zostać tradycyjnie wydrukowana. „Riding the Bullet” – według zapewnień autora – będzie mieć tylko wydanie elektroniczne.

O internetowym bestsellerze amerykańska prasa i telewizja informowała na wiele dni przed publikacją. Wzmianki pojawiły się także w polskich mediach. Na stronach internetowych poświęconych pisarzowi trwało wielkie odliczanie: fani niecierpliwie czekali na dzień 14 marca, by o godz. 12.01 zamówić pierwsze e-booki.

Zanim książka znalazła się „w sprzedaży”, wydawca podał instrukcję, jak dzieło kupować. Po wejściu na stronę
http://www.members.tripod.com/~charnelhouse/ridingthebullet.html
należało kliknąć na ikonę z podpisem „click to buy 'Riding the Bullet'”. Do czytania potrzebny był program Acrobat Reader. Klienci, którzy go nie mieli, mogli otrzymać program za darmo, klikając na pasek „Adobe Acrobat FREE download”.

Dalej pozostawało już tylko wpisanie adresu elektronicznego nabywcy (na ten adres trafiał tekst Kinga) i numeru karty kredytowej, z której wydawca pobierał 2,5 dol. E-book miał pojawić się natychmiast. Niestety, już kilka minut później utworzyła się gigantyczna kolejka oczekujących na rejestrację. Wyświetlił się czerwony napis „King – size jam!”. Pomysłowa gra słów miała rozweselić zdenerwowanych entuzjastów, którzy bezskutecznie próbowali kupić książkę. Wydawca prosił fanów o cierpliwość i o podanie adresu poczty elektronicznej – w ten sposób można było zarezerwować sobie miejsce w kolejce.

O „Riding the Bullet” niemal w jednej chwili starało się prawdopodobnie ponad milion chętnych. Niedoszli czytelnicy zbombardowali telefoniczne łącza serwerów. Zadziałali tak jak profesjonalna internetowa grupa terrorystyczna, chcąca unieruchomić przeciwnika milionami wysłanych naraz wiadomości.

Trudno powiedzieć, czy z perspektywy autora był to wielki sukces, czy raczej wielka porażka. Wspaniała elektroniczna książka, która miała być dostępna na całej kuli ziemskiej, dotarła zaledwie do kilkuset pierwszych szczęśliwców. Korek zapewne się rozładuje, ale wcale nie jest pewne, że za kilka tygodni, kiedy cała sprawa przestanie już być sensacją, ktoś będzie jeszcze o elektroniczne opowiadanie pytał. Do tego czasu zniecierpliwieni hackerzy i tak zapewne skopiują tekst, by umieścić go na bezpłatnych stronach www.

Elektronicznej publikacji nie da się spalić ani zniszczyć. Można jednak w plątaninie łączy nigdy do niej nie trafić. Trudno już dziś zawyrokować, czy „Riding the Bullet” zapoczątkuje nową erę wydawniczą. Stanisław Lem, znany ze swojej niechęci do Internetu (pisarz porównał sieć m.in. do biblijnego potopu), w jednym z ostatnich wywiadów powiedział, że książka nie zginie, ponieważ nie można zastąpić myśli obrazem.

Zapewne w ciągu roku powstanie kilka nowych e-booków. W tym samym czasie zostanie wydanych kilkaset tysięcy książek.

Czy literatura w Internecie to dobry wynalazek?

Olga Tokarczuk

Wiedziałam, że wcześniej czy później dojdzie do publikacji książek w Internecie. Wydaje mi się to dobrym pomysłem, który – jak wszystko – ma swoje jasne i ciemne strony. Jasna – to niskie koszty, darowanie życia drzewom na papier, wygoda itp. Ciemna – brak fizycznego obcowania z książką, co dla wielu jest bardzo istotne, konieczność czytania w jednym miejscu, niemożność wędrowania do kuchni, na taras, czytania w wannie. Myślę, że to oferta dla pewnego rodzaju czytelnika, który pracuje z komputerem, spędza przy nim dużo czasu, który właściwie nie umie się już bez niego obejść. Nie sądzę, żeby to zagrażało w jakiś sposób tradycyjnemu rynkowi książki. Jakkolwiek Internet urósłby w siłę, ludzie będą kupować papierowe książki. Przynajmniej niektóre. W tym pomyśle podoba mi się uproszczenie relacji autor-czytelnik bez tych wszystkich pośredników.

Ryszard Kapuściński

Książka w Internecie to propozycja ciekawa, ale trudno jeszcze powiedzieć, czy naprawdę obiecująca. Nie sądzę, żeby mogła być zagrożeniem dla literatury wydawanej tradycyjne. Podobne podejrzenia pojawiały się w XX w., kilkakrotnie o uśmiercanie książek oskarżano właściwie wszystkie media: najpierw radio, potem telewizję, a teraz Internet. A tak naprawdę obecność literatury w mediach to dla niej (i dla pisarzy) doskonała promocja. Vargas Llosa pisał wieloodcinkowe powieści radiowe i to właśnie one zapewniły mu popularność. Ja sam nie chciałbym publikować w Internecie przede wszystkim dlatego, że lubię książkę jako przedmiot. Można jej dotknąć, można ją przekartkować, na pierwszej stronie wpisać dedykację. Poza tym książka jest czymś z natury nieruchomym, a Internet pulsuje i wciąż się od nas czegoś domaga. Trudno przy takim ruchu osiągnąć skupienie, a to niezbędne do czytania.

Andrzej Sapkowski

Nic nie zastąpi książki trzymanej na brzuchu, kiedy się odpoczywa po obiedzie. Literatura w Internecie to dobry wynalazek, ale tylko do pewnych celów. Sieć ułatwia przeszukiwanie – sam często korzystam z elektronicznej Biblii. Jednak do spokojnej, relaksującej lektury komputer niespecjalnie się nadaje. Nie zdecydowałbym się pisać wyłącznie do Internetu. Fragmenty moich książek już są w sieci, ale żadnej powieści nie ma w całości. Nie zgodziłbym się na to także z powodów czysto handlowych. Dla Stephena Kinga, który jest znany na wszystkich kontynentach, to niewątpliwie dobry interes. Myślę, że w naszym kraju na takie eksperymenty jest jeszcze trochę za wcześnie. Wiem także, że w Internecie nie ma takich zabezpieczeń, których nie dałoby się złamać.

Autor: Maja Wolny