Dekada Dziewiętnastki (19 czerwca 1999 – 19 czerwca 2009)
„Wieża się chwieje, wieża się pochyla, wieża się wali, och, w dupę, teraz już nigdy jej nie skończy” – to są słowa, które wypowiedział jeden z fanów (zacytowany przez Kinga we wstępie do nowego wydania „Rolanda”), gdy dowiedział się o wypadku. Paradoksalnie, to właśnie incydent z 19 czerwca 1999 r. spowodował, że King postanowił dokończyć wreszcie dzieło swego życia, ale któż mógł wtedy przypuszczać, że ten dzień tak mocno wpłynie na późniejszą twórczość autora.
Około godziny 16:00, przed zaplanowanym wypadem do kina, a po odwiezieniu najmłodszego syna – Owena – na lotnisko, Stephen King wybrał się na spacer poboczem Drogi Numer 5. Efektem tej przechadzki były liczne złamania prawej nogi i biodra, przygniecione płuco i rozdarta skóra głowy, a także dwa miesiące sikania na siedząco i blisko osiemnastomiesięczna przerwa w pracy nad aktualnie tworzoną książką – 'Jak pisać: Pamiętnik rzemieślnika’.
Wypadek nie wpłynął tylko na życie pisarza, ale odbił się głośnym echem w jego twórczości. Jak wielkie było to piętno można jedynie przypuszczać. Przykładowo, gdyby nie notki w 'Po zachodzie słońca’, nie wiedzielibyśmy, że nuklearne zniszczenie Stanów Zjednoczonych jest również następstwem czerwcowej kolizji. W tym przypadku jest to jednak efekt długofalowy, gdyż wizja opisana przez Kinga w jednym z opowiadań zaczęła go nękać dopiero pod koniec 2006 roku po odstawieniu leków, które brał właśnie w następstwie wypadku. Jest jednak cała paleta motywów „powypadkowych” w książkach Kinga, które widać gołym okiem.
Mówiąc o okresie po 19 czerwca, osobny akapit poświęcić wypada 'Mrocznej Wieży’, która w tym przypadku tworzy oddzielną kategorię i zanim w ogóle zaczniemy wyszukiwać motywy wspólne i rozbijać utwory na czynniki pierwsze, po prostu trzeba zatrzymać się przy Wieży. Zacznijmy od tego, że gdyby nie wypadek, pewnie do dziś saga nie zostałaby skończona. Błękitna furgonetka Smitha w pewnym sensie zmotywowała Kinga do uporania się z cyklem, który tworzył przez większość swojego życia. W konsekwencji, trzy ostatnie tomy dość mocno różnią się od poprzedników. Niektórzy nawet dzielą sagę na kwadrologię przedwypadkową i trylogię powypadkową… i nie można im zarzucić braku logiki. Wypadek niesamowicie wpłynął na kierunek, w którym potoczyły się losy ostatniego rewolwerowca. King od zawsze łączył swoje utwory siecią powiązań, a 'Mroczna Wieża’ wiodła w tym prym. Od zawsze też umieszczał ukradkiem swoją postać w niektórych powieściach, ale tego co dzieje się w ostatnich trzech tomach „Wieży” nie sposób już nazwać subtelnym nawiązaniem czy mrugnięciem oka w kierunku fanów. Autor wytacza tam najcięższe działa i w zasadzie bez ostrzeżenia wali w czytelników salwą ze wszystkich armat. Nie dość, że staje się jedną z postaci występujących w książkach, to jeszcze robi z siebie coś w rodzaju twórcy światów. Jest jedna Róża, jedna Wieża i jeden King! Światów natomiast są miliony. Aby pojąć ogrom tego zjawiska, trzeba po prostu przeczytać całą sagę. Tutaj wspomnę jedynie o samym wypadku, który również pojawia się w ostatnim tomie cyklu. Incydent zostaje opisany z ogromną dokładnością, z tą różnicą, że na miejscu znajdowali się rewolwerowcy, a sam wypadek, mimo że ostatecznie zakończony szczęśliwie dla losów miliardów istnień zamieszkujących równoległe światy, dramatycznie wpłynął na życie bohaterów cyklu.
Wypadek opisany tak dokładnie pojawił się tylko w 'Mrocznej Wieży’, ale analogiczne wydarzenie zaistniało też w innych książkach i filmach Stephena Kinga. Już w pierwszej powieści pisanej po czerwcowej kolizji, znajdują się bardzo silne nawiązania. Pracę nad 'Łowcą snów’ King rozpoczął 16 listopada 1999 r., a że leczył wtedy skutki wypadku, pierwszą wersję książki napisał ręcznie. Zdarzenie, które na kartkach powieści spotyka Jonseya, mocno różni się od tego z Drogi Numer 5. Bohater zostaje potrącony w mieście, na środku zatłoczonej ulicy, jednak samo wydarzenie wpływa znacząco na dalszy rozwój wypadków. Incydent ma przygotować go na konfrontacje z potworem, poprzez uaktywnienie w jego głowie magazynu pamięci i przypomnienie, że mimo dorosłego wieku, nadal potrafi z niego korzystać.
Wypadek i długa rekonwalescencja są też tematem ostatniej powieści Kinga – 'Ręki mistrza’. Jest to zupełnie inne zdarzenie z całkowicie odmiennymi konsekwencjami, ale autor na pewno czerpał garściami z własnych doświadczeń.
Niemalże dokładna kopia oryginalnego wypadku pojawia się natomiast w serialu 'Szpital Królestwo’, którego King był producentem i współscenarzystą. W odcinku pilotażowym widzimy niesamowitą scenę, w której główny bohater – Peter Rickman – zostaje staranowany przez niebieską furgonetkę jadącą poboczem drogi (kierowca, podobnie jak to było w rzeczywistości, został rozkojarzony przez psa dobierającego się do śniadania).
Co ciekawe, zarówno w 'Szpitalu Królestwo’ jak i w 'Łowcy snów’, podobnie ukazano sceny po samym wypadku. Obaj poszkodowani, będąc w karetce, doznają wizji, w której zostają ostrzeżeni przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Pozostaje pytanie, co takiego zobaczył King odwożony z miejsca wypadku?
Dodatkowo zaznaczyć należy, że King stworzył tylko dwie rzeczy, które w sposób dość nachalny wielokrotnie nawiązują do jego osoby, życia i twórczości. Jedną z nich jest wspomniana już powypadkowa część sagi 'Mroczna Wieża’, a drugą właśnie serial 'Szpital Królestwo’. Oba utwory powstały w XXI wieku i w obu ogromną rolę odgrywa wypadek samochodowy. Można by tutaj wysunąć wniosek, że King w pewnym momencie zatracił umiar w subtelnych nawiązaniach, które serwował nam od ćwierćwiecza. Niemniej po zakończeniu „Wieży”, wydaje się, że wszystko powróciło na właściwy tor.
Nas jednak interesuje w tej chwili jeszcze tylko jedno nawiązanie. Jest to numer karetki, która przewoziła do szpitala Petera Rickamana i w tym momencie wkraczamy na obszar tak ogromny, że jedynie można go tutaj skubnąć od kilku stron.
Liczba 19 zdominowała całkowicie twórczość powypadkową Kinga. I tutaj znów prym wiedzie 'Mroczna Wieża’, która wałkowała ten motyw niemalże do znudzenia, tudzież obsesji, w zależności od upodobań czytelnika. Fani zaczęli wyszukiwać dziewiętnastki wszędzie, a King nie pozostał im dłużny i do dziś, przy każdej kolejnej książce, kontynuuje tę zabawę. Czasem liczba ta odgrywa jakieś ważne znaczenie, ale często pojawia się gdzieś w tle (znajduje się w adresie mailowym, na minutniku zegara, kalendarzu itd.). Nie da się ukryć, że jest to jedna z przyjemniejszych konsekwencji wypadku Kinga. Każda kolejna dziewiętnastka wypatrzona w nowym tekście implikuje uśmiech na twarzy czytelnika. Fani wyszukują liczbę 19 nawet we wcześniejszych książkach i co ciekawe w niektórych odgrywa ona naprawdę niebagatelną rolę (’Worek kości’), ale to jest już tylko zabawa. Natomiast wszelkie nowe teksty i wszystkie dziewiętnastki w nich zawarte, to jak najbardziej celowy zabieg.
Oprócz samego wypadku, teksty z okresu po 19 czerwca charakteryzuje też to, co dzieje się z bohaterem, który dochodzi do zdrowia. I dla mnie jest to akurat gorsza strona medalu. Bowiem stanowi to swego rodzaju ucieczkę do miejsca w umyśle. Już w 'Łowcy snów’ mieliśmy do czynienia z magazynem pamięci Jonseya, do którego bohater chował się przed Panem Szarym. Była to dziwna wędrówka do „pomieszczenia”, z którego można było obserwować wydarzenia „na zewnątrz”, wyszukiwać dane z pamięci, jak również ukrywać się przed agresorem.
Podobna sytuacja ma miejsce w szóstym tomie 'Mrocznej Wieży’. Susannah ukrywa się w miejscu zwanym Dogan. Scott i Lisey Landon w 'Historii Lisey’ uciekają na Księżyc Boo’ya, który nie jest może miejscem wygenerowanym przez umysł, ale w zasadzie do końca nie wiadomo jak go określić. Peter Rickman nie robi tego z własnej woli, ale dzięki wypadkowi też zostaje uwięziony w starym szpitalu, na granicy przy której spotykają się żywi i umarli. Zresztą zarówno w 'Łowcy snów’ jak i w 'Szpitalu Królestwo’ wypadek ma na celu wyposażenie bohaterów w możliwość przebywania w takim miejscu, co w konsekwencji prowadzi do pokonania tego Złego.
Mówiąc o wypadku nie można zapomnieć o jego sprawcy. Bryan Smith też dostał swoje 5 minut w twórczości Kinga. W 'Łowcy snów’ sprawca wypadku jest anonimowy, ale w 'Mrocznej Wieży’ i 'Szpitalu Królestwo’ nie mamy już wątpliwości kto wkroczył na scenę. W sadze wystąpił zresztą z imienia i nazwiska, przez co King nie mógł sobie zapewne na nim poużywać. Choć w subtelny sposób, jak na pisarza przystało, ukazał go jako ograniczonego człowieka, który zadowala się ekranizacjami zamiast czytać książki i nie potrafi rozpoznać spartolonego zakończenia. Znacznie gorszy los czekał jego filmowego odpowiednika w 'Szpitalu Królestwo’. Tutaj mamy już do czynienia z fikcyjną postacią, która przechodzi przez drogę męki, najpierw spadając z dachu, a następnie podpalając się w szpitalu. Co ciekawe, prawdziwy Bryan Smith umarł w urodziny Stephena Kinga, sprawiając mu w ten sposób dziwny i makabryczny prezent.
Wypadek z 1999 roku nasuwa jeszcze jedno pytanie, którego fani wolą nie wypowiadać głośno: Co by było gdyby King nie przeżył wypadku? Swego rodzaju odpowiedzią na to pytanie jest jedna z najbardziej osobistych powieści Steve’a – 'Historia Lisey’. Pomysł na książkę narodził się 2 lata po feralnym incydencie, kiedy to King leżał w szpitalu z zapaleniem płuc. Dno prawego było zgniecione, a nikt tego nie zauważył i w końcu dostało się do niego bardzo poważne zakażenie. „Byłem wtedy bliżej śmierci niż podczas wypadku, więc naszły mnie przemyślenia o śmiertelności” – powiedział potem King. W czasie gdy on leżał w szpitalu, żona Tabitha postanowiła przemeblować jego pracownię. Efekt był niepokojący, a King pomyślał od razu – „Tak będzie wyglądało to miejsce po mojej śmierci” – i jak to zwykle bywa z jego pomysłami, z tego zdania wykiełkowała powieść 'Historia Lisey’, opowiadająca perypetie kobiety, która musi uporać się ze swoim życiem po śmierci męża.
Na koniec pozostaje pytanie, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi: Czy 19 czerwca 1999 r. przyniósł więcej złego czy dobrego? I to jest w zasadzie temat na większą dyskusję, która i tak nie przyniesie rozstrzygnięcia. King żyje więc najpoważniejszych konsekwencji nie było, jednak do dziś odczuwa następstwa wypadku. Dzięki temu zdarzeniu zakończył dzieło swego życia, lecz wielu fanów uważa, że zrobił to w sposób zły i lepiej by było gdyby tak się z tym nie spieszył. Wypadek wpłynął na twórczość Kinga, ale też pociągnął za sobą wiele pośrednich konsekwencji. Przykładowo, gdyby nie wypadek nie byłoby pracy nad tomami 5-7, a tym samym nie byłoby Robin Furth, która pomagała przy zbieraniu materiałów, nie powstałby „Concordance”, nie zaistniałyby komiksy 'The Dark Tower’ czy 'The Talisman’, jak również nie powstałyby wszelkie inne przyszłe prace Robin. A jest to tylko jedna odnoga, która zakiełkowała 19 czerwca 1999 r. i rozwija się do dziś.
Pozostaje cieszyć się, że King żyje, jest zdrowy i cały czas dla nas pisze.
Autor tekstu:
Mando
2009 r.