Stephen King – Cena strachu – Film 04/2004

Inspirację czerpie z własnego życia – twierdzą znawcy. Według jego książek nakręcono już 50 filmów. Głównie horrorów. Czy życie pisarza miliardera jest aż tak straszne? Na ekranach „Sekretne okno” – kolejna adaptacja i porcja grozy czającej się w zwykłym świecie.

 

Choć liczbą utworów Stephen King nie dorównuje naszemu Józefowi Ignacemu Kraszewskiemu, i tak uchodzi za twórcę wyjątkowo płodnego. Przez 40 lat wydał 43 powieści i 77 opowiadań. Między rokiem 1976 i 2003 nakręcono aż 50 adaptacji prozy Stephena Kinga – średnio po kilka rocznie. Mikropowieść „Tajemnicze okno, tajemniczy ogród”, według którego David Koepp nakręcił film „Sekretne okno”, to jedna z czterech części wydanego w 1990 roku pod wspólnym tytułem tomu „Czwarta po północy”.

Dolar sześćdziesiąt za godzinę

Stephen King urodził się przed 56 laty. Wychowywany wraz z bratem przez samotną matkę dorastał w biednym miasteczku w Maine. Amerykańska prowincja, pełna sennych barów, filozofujących mechaników samochodowych i gapiowatych szeryfów, jest scenerią większości utworów Kinga.
King przeżył całe dorosłe życie z ukochaną żoną Tabithą, która urodziła mu trójkę dzieci. Ale skoro małżeństwo przeżywało trudne chwile wywołane skłonnościami Kinga do alkoholu, musiało to znaleĄc odzwierciedlenie (oczywiście w drastyczniejszej formie) w losach degenerującego się literata Jacka Torrance’a w „Lśnieniu”.
Po studiach utrzymywał się z dorywczych prac, potem z pisania tekstów do magazynów dla mężczyzn. Od początku jednak chciał być pisarzem. Pisarzami są też bohaterowie może połowy jego książek – od „Miasteczka Salem”” po „Misery”, od „Lśnienia” po „Worek kości”. Fani doliczyli się w Internecie 42 takich postaci. W „Mrocznej połowie” bohater-pisarz ma nawet swoje pisarskie alter ego i sam King niektóre swoje utwory wydaje do dziś jako Richard Bachman (King nie wydaje już od dawna jako Bachman – Nocny). Także główna postać opowieści, która posłużyła za podstawę do scenariusza „Sekretnego okna”, to literat prześladowany przez tajemniczą postać, która oskarża go o plagiat własnej powieści.
I chociaż jego pierwszą powieść „Carrie” (później uznaną za jedna z najlepszych) odrzuciło kilka wydawnictw, już wkrótce odkuł się, żyjąc przez dziesiątki lat z honorariów i tantiem.
„Cztery lata wcześniej przenosiłem szmaty w wielkiej pralni, dolar sześćdziesiąt za godzinę, i pisałem „Carrie” obok bojlera w przyczepie kampingowej. Moja córka mająca wówczas niespełna roczek była ubrana w wyproszone ciuszki” – tak wspomina w książce „Danse Macabre” czasy, gdy nie zaznał jeszcze powodzenia. Dziś Stephen King jest ucieleśnieniem mitu tak cenionego w Ameryce sukcesu. Pędzi spokojne życie miliardera, a za cztery ostatnie książki zainkasował 32 mln dolarów. Za milion ufundował młodzieży z miasta Bangor w stanie Maine stadion do baseballu.
Na stronach internetowych fani Kinga spisują bohaterów wszystkich jego książek (tysiące nazwisk!), badają, jakie marki piwa pojawiają się na której stronie kolejnych utworów. Pewien link prowadzi do „cmentarzyska”, czyli wykazu wszystkich postaci, które zginęły – wraz z opisem rodzaju ich śmierci. Publiczność spija z jego ust każde słowo. Niepokoi się, gdy pisarz ponosi porażkę, rezygnując z prób wydania powieści internetowej „Plant”, albo gdy rozchodzą się wieści, że ma poważne kłopoty ze wzrokiem. Choć wielokrotnie zapowiadał przerwanie pisania, nigdy słowa nie dotrzymał.

Na kozetce psychoanalityka

Skoro w jego książkach tak wiele z jego życia, skąd zatem horror? „Powieść grozy, nieważne jak prymitywna, jest alegorią” – wyjaśnia w „Danse Macabre”, swoistym podręczniku straszenia. „Horror daje nam szansę uwolnienia emocji, które społeczeństwo nakazuje trzymać w ukryciu. Film grozy pozwala nam, pośrednio, na dewiacyjne zachowania. Dzięki niemu możemy popełniać gwałtowne czyny, ulegać najbardziej zakorzenionym lękom.”
King zawsze delektował się istotą straszenia. Przyznawał, że chętnie szuka jej w tym, co najprostsze, bliskie człowieka. W „Christine” może to być samochód, w „Cujo” najzwyklejszy w świecie pies. W większości utworów tym czymś szczególnie strasznym była atmosfera amerykańskiej prowincji, którą King nazywał „małomiasteczkową paranoją”. W „Lśnieniu” Ąródłem lęku okazywała się instytucja rodziny – wzajemna bliskość w izolacji od reszty świata stawała się katalizatorem koszmaru.
Bawiący się straszeniem pisarz zawsze miał też pozahorrorowe ambicje. „Carrie” to nie tylko historia licealistki o nadnaturalnych zdolnościach ale i lapidarny traktacik o ludzkim okrucieństwie. „Smętarz dla zwierzaków”, osnuty na motywach niejasnych indiańskich mitów, rozważa paradoks śmierci. „Christine” to nie tylko historyjka o nawiedzonym samochodzie, ale także o dojrzewaniu i o młodzieńczej przyjaźni.

Powtórka z koszmaru

Zresztą nie wszystkie książki Kinga to klasyczne horrory. W „Misery” główny bohater, pisarz z połamanymi nogami, jest zdany na łaskę i niełaskę szalonej pielęgniarki, wielbicielki literatury, choć jawi mu się ona jako upiór. „Firestarter” to historia szpiegowska – niezwykłe zdolności małej dziewczynki są wygenerowane przez demoniczne służby specjalne, które roszczą sobie prawo do decydowania o jej losie.
Z biegiem lat King coraz bardziej odchodził od horroru: w kierunku psychologicznego kryminału („Dolores Caliborne”), dramatu więziennego (opowiadanie „Skazani na Shawshank”) czy bardzo oryginalnego science-fiction (opowiadanie „Langoliery” także z cyklu „Czwarta po północy”). Innym kierunkiem jego poszukiwań stało się fantasy. Napisał wspólnie ze świetnym autorem powieści grozy Peterem Straubem cykl złożony z „Talizmanu” i „Czarnego Domu”, czy też siedmiotomową epopeję „Mroczna Wieża”.
I tak z latami i kolejnymi powieściami King zaczął się powtarzać. W książkach z ostatnich lat („Bezsenność”, „Worek kości” czy „Łowca snów”) można rozpoznać wiele znajomych sytuacji i postaci. Główny bohater „Tajemniczego okna, tajemniczego ogrodu” prześladowany przez upiornego maniaka ma bardzo podobne problemy jak główna postać z „Mrocznej połowy”.
Coraz wyrazistrze, ale w efekcie i coraz banalniejsze stały się wątki feministyczne. Od „To”, poprzez „Dolores Claiborne”, „Grę Geralda”, po „Rose Madder” i „Bezsenność” kobieta zagrożona nie tylko przez złe moce, ale brutalnego mężczyznę, często molestującego ojca lub skłonnego do przemocy partnera, to ulubiona, aż do znudzenia, bohaterka. Podobnie jest z innymi wątkami, na przykład demonicznymi spiskującymi na zgubę obywateli służbami specjalnymi, bezwzględną armią czy politykami-podżegaczami wojennymi.

W roli cmentarnego stróża

W roku 1980 King podsumował trzy pierwsze adaptacje filmowe swojej literatury. Stwierdził, że został nieźle potraktowany. „A przecież moim dominującym uczuciem jest nie zadowolenie, a ulga.” – pisał King. – „W kontakcie z amerykańskim przemysłem filmowym, człowiek uważa, że wygrał, kiedy udało mu się nic nie stracić.”
King narzekał, ale równocześnie przyznawał, że to dopiero film „Carrie” uczynił go tak naprawdę bogatym i sławnym. Książka, uznana za zbyt krwawą (jakież to dawne czasy!), sprzedawała się średnio. Film stał się przebojem 1976 roku. Pisarz, choć nie był nawet autorem scenariusza, zainkasował z tego tytułu ładny kawał grosza.
Stosunek Kinga do dwóch pierwszych, skądinąd chyba najbardziej znanych adaptacji powieści – „Carrie” (1976) i „Lśnienia” (1980) – uwidacznia paradoksy relacji między literaturą a kinem.
Brian De Palma, twórca filmu „Carrie”, wytrawny rzemieślnik, uprościł niektóre wątki, ale pozostał wierny zasadniczemu przesłaniu książki Kinga. „Tak powieść, jak i film mają przyjemny nastrój High School Confidential” – cieszył się pisarz, nawiązując do amerykańskiego serialu młodzieżowego. Podejście De Palmy do tematu nazywał co prawda lżejszym, ale równocześnie bardziej przesyconym artyzmem.
Nawet to, co King uznawał za słabość, okazało się siłą obrazu. Dokonane przez Carrie zniszczenia są w filmie mniejsze niż w książce, bo – według pisarza – na więcej zabrakło pieniędzy. Ale to właśnie nadało tej historii więcej szlachetnej powściągliwości. Prawie do końca ogląda się ją jak opowieść obyczajową. Horrorem staje się na chwilę. Straszną chwilę, której się nie zapomni.
Stephen King, kręcił nosem na „Lśnienie” Stanleya Kubricka. Upamiętnione niesamowitą kreacją Jacka Nicholsona szalejącego w pustym hotelu, wydało mu się nazbyt proste i wypaczające główną myśl. Powieść „Lśnienie” pokazuje, jak zwykły człowiek może stać się mordercą, a zwykła rodzina – widownią koszmaru. Nicholson był postacią zbyt spójną i jednoznaczną, aby mogła zadowolić autora oryginału.
Upraszczanie stanie się główną cechą wielu adaptacji jego prozy. Oto „Smętarz dla zwierzaków” Mary Lambert z 1989 roku. W napisanej prawie 10 lat wcześniej książce, zmarli pochowani na indiańskim cmentarzu wracają, a najstraszniejsze, co ze sobą przynoszą, są wypowiadane przez nich plugawe historie dotyczące żywych. W filmie tych historii, świadectwa strachu człowieka przed samym sobą nie znajdziemy. Mamy do czynienia ze zwykłymi śmiercionośnymi zombies. To, co w powieści było tajemnicą, staje się zwykła jatką.
A któż to był autorem zubażającego scenariusza? Ano sam King. Więcej, pisarz zagrał w „Pet Semetery” epizod pastora prowadzącego pogrzebowe uroczystości. Trudno o wyraźniejszy dowód uznania dla przeróbki własnej prozy w banał.
W ciągu ostatnich 20 lat King napisał (lub był współautorem) 15 scenariuszy, na ogół opartych na własnej literaturze. I wystąpił na ekranie w 12 małych rólkach – tak zabawnych jak stróż cmentarny w „Lunatykach” (1992), czy aptekarz w „Thinner” (tłumaczonym u nas jako „Klątwa”, z 1996). Stąd jego charakterystyczna fizjonomia stała się znakiem rozpoznawczym wielu filmów grozy.

Makabra dalszych ciągów

King poszedł na niejeden kompromis. Mimo wszystko najwyższy poziom zachowały te adaptacje, które dochowały wierności jeśli nie literze, to w każdym razie duchowi jego książek.
„Misery” z 1992 roku, film Roba Reinera, znów według scenariusza Kinga (King nie napisał tego scenariusza a film powstał w 1990 – Nocny), nie był w stanie pokazać tego, co powieść – technologii budowania dzieła literackiego, które powstaje na oczach czytelników. Ale pokazał grozę sytuacji bezbronnego człowieka (James Caan) w mocy wariatki (znakomita Kathy Bates). To się po prostu pamięta.
Podobnie film „Dolores” (1995) Taylora Hackforda uronił nieco z tajemniczego klimatu otoczającego prostą, zbuntowaną przeciw regułom świata kobietę. Ale opowiedział historię tej kobiety (Kathy Bates) w sposób ciekawy, chwilami przejmujący. Odnajdujemy tu nieco innego Kinga. Bardziej znawcę ludzkiej duszy niż specjalistę od straszenia.
Najlepiej zrozumiał to chyba Frank Darabont, autor dwóch adaptacji utworów Kinga „Skazanych na Shawshank” z 1994 oraz „Zielonej mili” z 2001. (Darabont zrobił jeszcze amatorską wersję 'Woman in the Room’ w 1982 roku – Nocny) Pierwsza to historia o przyjaźni i nadziei rozgrywająca się za murami ciężkiego więzienia. Druga – dziejący się w realiach więziennych dramat, którego stronami są czekający na wyrok śmierci skazańcy i pokazani zdumiewająco ciepło klawisze.
Na drugim biegunie mamy te adaptacje, w których chodzi o krew i ucinanie głowy. Dotyczy to w szczególności przerabianych na filmy opowiadań Kinga. Krótkie i niejednoznaczne, wzięte na warsztat przez filmowców stają się rozbudowanymi ponad miarę historiami, do których dodawane są całe wątki i makabryczne sceny. Tak było z „Dziećmi kukurydzy”, opowiastką o tym jak to pewne małżeństwo trafiło do miasteczka opanowanego przez dzieci rządzące się interpretowanym dosłownie, krwawym prawem biblijnym. Od czasu „Dzieci kukurydzy 1” Fritza Kirscha z 1984 roku doczekaliśmy się pięciu wersji (siedmiu – Nocny) coraz bardziej okrutnych i bzdurnych.
Pamiętajmy, że i takie filmy pysznią się informacją: „Na podstawie opowiadania Stephena Kinga”. Pisarz zresztą wyraził zgodę na nakręcenie, według cudzych scenariuszy, „dalszych ciągów” swych najlepszych utworów. Powstały m.in. „Smetarz dla zwierzaków 2” (1992) i „Furia. Carrie 2” (1997). Brak tu głębszej myśli, wątki są wtórne i skrajnie banalne. Ale pisarz bierze pieniądze także i za napis: „Z wykorzystaniem postaci wymyślonych przez Stephena Kinga”.

Niepoprawny

Tego typu „wypadki przy pracy” są bolesne dla entuzjastów twórczości Kinga. Ale na pocieszenie mają oni ambitniejsze filmy i niekończące się dyskusje, jak bardzo są one bliskie literackiemu oryginałowi.
Filmowe adaptacje Kinga to kawał dziejów kina. Ale to również kawał dziejów Ameryki – przemian obyczajowych, kulturowych, czasem politycznych. Zagrany znakomicie w połowie lat 90. przez Morgana Freemana pozytywny przyjaciel głównego bohatera w „Skazanych na Shawshank” jest Murzynem, choć opowiadanie Kinga nie daje ku temu podstaw. Zgodne to było z ówczesną tendencją. W 2003 roku Murzynem, też granym przez Freemana, jest pułkownik Kurz. Postać negatywna! Trudno o lepszy symbol emancypacji czarnej rasy, ale także powolnego wychodzenia amerykańskiego kina, przynajmniej w tej jednej dziedzinie, z okowów politycznej poprawności.

Autor: Piotr Zaremba