Premiera wznowienia książki Jacka Ketchuma „Dziewczyna z sąsiedztwa”

Dzisiaj do sprzedaży trafiło wznowienie książki Jacka Ketchuma pt. „Dziewczyna z sąsiedztwa”.

„Dziewczyna z sąsiedztwa” to jedna z najsłynniejszych powieści grozy ostatnich lat, uznawana za jedną z najbardziej wstrząsających książek w historii literatury. To legendarna już opowieść o szaleństwie rodzącym się w ludzkim umyśle i o tym, jak to szaleństwo zaraża wszystkich wokół, jak infekuje niewinne umysły i prowadzi do eskalacji cierpienia, bólu i nienawiści.

Obok tej książki nie można przejść obojętnie. „Dziewczyna z sąsiedztwa” wstrząsa czytelnikiem do granic wytrzymałości i pozostawia w emocjonalnym szoku jeszcze przez długi czas po zamknięciu ostatniej strony.

Wstęp do książki napisał sam Stephen King, co będzie wielką gratką dla jego licznych fanów!

Serwis StephenKing.pl obejął patronatem medialnym tę książkę.

  Jack Ketchum - Dziewczyna z sąsiedztwa - zapowiedź

Opis wydawcy:

Przedmieścia. Ciemne ulice, przystrzyżone trawniki i przytulne domy. Miła, spokojna okolica. Jednak nie dla nastoletniej Meg i jej kalekiej siostry Susan. W domu Chandlerów, przy ślepej uliczce, w ciemniej, zawilgoconej piwnicy, Meg i Susan zdane są na łaskę kapryśnej i cierpiącej na ataki szału ciotki Ruth, którą szybko ogarnia szaleństwo. Szaleństwo, którym zaraża swoich trzech synów oraz całą okolicę. Jedynie jeden zatroskany chłopiec spróbuje oprzeć się złu zarażającemu niewinne umysły. Musi podjąć bardzo dorosłą decyzję i wybrać między miłością i współczuciem, a pożądaniem i złem… Którą drogę wybierze?

  Jack Ketchum - Dziewczyna z sąsiedztwa

Poniżej prezentujemy dwa fragmenty tej powieści:

Kiedy wreszcie poszedłem do Chandlerów, zapukałem do drzwi.

Nikt nie otworzył.

Gdy stałem na ganku, byłem świadomy dwóch rzeczy. Pierwszą była Susan, która głośno płakała w swoim pokoju. Druga działa się na dole. Przepychanka. Meble szurające o podłogę. Stękanie, jęki. Niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu.

Zaczęły się poważne kłopoty.

To niezwykłe, jak bardzo chciałem tam wejść.

Schodziłem po dwa schody naraz, skręciłem za rogiem. Wiedziałem, gdzie byli.

 

W drzwiach do schronu stała Ruth. Uśmiechnęła się do mnie, kiedy przesunęła się, by wpuścić mnie do środka.

– Próbowała uciec – powiedziała. – Willie ją powstrzymał.

Wszyscy ją teraz szarpali: Willie, Donny i Woofer. Rzucali nią na zmianę o betonową ścianę, waląc prosto w  brzuch. Etap, w którym próbowała się temu sprzeciwić, miała już dawno za sobą. Wszystko, co można było teraz usłyszeć, to świst powietrza, gdy Donny uderzył ją, a Meg skuliła się z bólu, chwytając się mocno rękoma za brzuch. Na jej zaciśniętych ustach widniał grymas bólu, jednak w jej oczach można było dostrzec ogromną koncentrację.

Przez chwilę znów była bohaterką walczącą z przeciwnościami losu.

Jednak tylko przez chwilę. Bo nagle stało się dla mnie jasne, że jedyne, co mogła zrobić, to przyjmować bezsilnie ciosy. I ponieść klęskę.

Pamiętam, że pomyślałem wtedy „przynajmniej to nie jestem ja”.

Gdybym chciał, mógłbym nawet się do nich przyłączyć.

Przez moment, myśląc o tym, miałem władzę.

 

 

Od dawna pytałem siebie „kiedy to się stało?”, „kiedy się do tego przyłączyłem?”. Wtedy najczęściej wracam myślami właśnie do tego momentu, do tych myśli.

Do tego poczucia władzy.

Jednak wtedy nie wziąłem pod uwagę tego, że to była władza nadana mi przez Ruth, być może tylko tymczasowo. W tamtej chwili wydawała się taka prawdziwa. Kiedy patrzyłem, odległość pomiędzy mną i Meg stała się ogromna, nie do pokonania. To nie było tak, że moja sympatia do niej zniknęła. Ale wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak różni się ode mnie. Ona była bezbronna. Ja nie. Byłem na wygranej pozycji. Ona nie mogła upaść niżej.

Czy to było nieuchronne? Pamiętam, jak pytała mnie „dlaczego oni mnie tak nienawidzą?”. Wtedy nie wierzyłem jej, nie potrafiłem udzielić żadnej odpowiedzi. Czy coś ominąłem? Może była w niej jakaś skaza, której ja nie zauważyłem i to ona spowodowała wszystkie te wydarzenia? Po raz pierwszy poczułem, że być może jej odseparowanie od nas mogło być usprawiedliwione.

Chciałem czuć, że może być usprawiedliwione.

Teraz mówię to w najgłębszym wstydzie.

Obecnie uważam, że duża część tego była ściśle osobista, to była część świata, jaki na co dzień widziałem. Próbowałem myśleć, że to wszystko wina moich rodziców, że to przez ich wojnę, przez mój chłodny spokój i dystans, jakiego nabrałem, będąc w epicentrum ich nieustającego huraganu. Teraz jednak już w to nie wierzę. I wątpię, czy kiedykolwiek wierzyłem. Moi rodzice kochali mnie o wiele bardziej, niż czasem na to zasługiwałem, nieważne, jakie żywili w stosunku do siebie nawzajem uczucia. A ja wiedziałem o tym.

Nie. Prawda była taka, że to siedziało we mnie, że czekałem aż coś takiego się wydarzy. Jak gdyby jakaś nieznana myśl krążyła w mojej głowie, omotała umysł, aż wreszcie czarny wiatr rozwiał chmury, odkrywając słońce.

I pytam siebie: „Kogo nienawidziłem?”. „Kogo i czego się bałem?”.

W tej piwnicy, z Ruth, zacząłem uczyć się, że złość, nienawiść i samotność są niczym pojedynczy przycisk, czekający na palec, który poprowadzi człowieka do destrukcji.

I dowiedziałem się również, że te uczucia mogą mieć smak zwycięstwa.

Nie wiem, jak długo stałem na ganku.

Jednak wystarczająco długo, aby usłyszeć, jak krzak dzikiej róży, poruszany łagodnym wiatrem, ociera się o dom. Aby usłyszeć rechot żab w pobliskim potoku i ćwierkanie świerszczy w lesie. Wystarczająco długo, aby moje oczy zdążyły przywyknąć już do ciemności i do nocnych pogawędek żab i świerszczy, które mnie uspokajały. Tak więc po chwili czułem nie tyle przerażenie, które ogarnęło mnie na początku, co podniecenie. Podniecenie, że w końcu coś robię. Coś dla Meg i dla samego siebie, coś, czego nikt, kogo znam, nigdy nie zrobił. Myślenie o tym mi pomagało. Myślenie o każdej sekundzie rzeczywistości tego, co robiłem. Myśląc w ten sposób, sprawiałem, że była to w pewnym stopniu gra. Włamywałem się w środku nocy do domu, w którym wszyscy spali. To wszystko. Nie było tam nikogo groźnego. Nie było Ruth. Nie było Chandlerów. Zwykli ludzie. Ja byłem włamywaczem. Opanowanym, ostrożnym, skradającym się włamywaczem. Nikt mnie nie złapie. Ani dzisiaj, ani nigdy.

Otworzyłem zewnętrzne drzwi.

Zazgrzytały lekko.

Otwarcie kolejnych nie było już tak prostą sprawą. Drzewo przeszło wilgocią. Przekręciłem klamkę, palce położyłem na ościeżnicy, kciuk kładąc na drzwiach. Pchnąłem je lekko, delikatnie.

Zaskrzypiały.

Pchnąłem jeszcze raz, mocniej i bardziej miarowo. Chwyciłem silnie za klamkę, lekko się przy tym odchylając, aby w momencie otwarcia, drzwi nie zadrgały i nie trzasnęły.

Zaskrzypiały jeszcze bardziej.

Byłem przekonany, że usłyszeli mnie w całym domu.

Wciąż mogłem uciec, gdybym musiał. Ta myśl mnie pocieszała.

Nagle drzwi się otworzyły. Wydały przy tym mniej hałasu niż pierwsza para drzwi.

Nasłuchiwałem.

Wszedłem na podest.

Włączyłem kieszonkową latarkę. Schody zagracone były szmatami, mopami, szczotkami, wiadrami. Rzeczami, których Ruth używała do sprzątania, oraz słojami gwoździ, puszkami farb i rozcieńczalnikami. Na całe szczęście większość z nich stała po jednej stronie schodów, naprzeciw ściany. Wiedziałem, że schody były bardziej stabilne i mniej skrzypiały po stronie ściany wspartej podporą. Jeżeli miałbym wpaść, to właśnie tutaj, gdzie najłatwiej było o hałas. Zacząłem ostrożnie schodzić w czeluść piwnicy.

Po każdym stopniu robiłem przerwę i nasłuchiwałem. Chciałem, by kroki nie miały określonego rytmu.

Jednak każdy ze stopni musiał zaskrzypieć.

Trwało to wieczność.

Kiedy w końcu dotarłem na sam dół, serce waliło mi jak oszalałe. Nie mogłem uwierzyć, że nikt mnie nie usłyszał.

Zbliżyłem się do drzwi schronu.

Piwnicę wypełniał zapach wilgoci, pleśni i prania oraz czegoś, co przypominało zapach rozlanego zsiadłego mleka.

Odsunąłem rygiel tak cicho i spokojnie, jak tylko to było możliwe.

Metal zgrzytał, równie głośno jak drewniane wejście.

Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.

Dokładnie w tamtej chwili uświadomiłem sobie, dlaczego się tam znalazłem i co zamierzałem zrobić.

Meg siedziała w kącie na dmuchanym materacu, oparta plecami o ścianę. Czekała. W cienkim promyku światła dostrzegłem, jak bardzo była przerażona oraz jak cholernie ciężki miała za sobą dzień. Do ubrania dali jej jedynie starą pomiętą koszulę. Nie miała na sobie nic więcej.

Na jej nogach widać było ślady po nożu Williego.

Miała krwawe linie i zadrapania skrzyżowane na wysokości ud, wzdłuż  łydek. Sięgały kostek.

Na koszuli była również krew. Głównie zaschnięta krew – lecz nie zawsze. Miejscami nadal z niej ściekała.

Podniosła się.

Podeszła do mnie i na jej skroni dostrzegłem świeży siniec.

Pomimo tych wszystkich obrażeń, nadal wyglądała na niewzruszoną i gotową.

Zaczęła coś do mnie mówić, lecz przyłożyłem palec do ust, uciszając ją.