19 lat Kinga w Polsce

Za kilka miesięcy stukną nam dwie dekady wydawniczej historii Kinga w Polsce. Z jednej strony możemy być dumni. Opublikowaliśmy wszystkie książki, które dało się opublikować, zaliczyliśmy trzy światowe premiery i ogólnie wydaje się, że nie mamy powodów do narzekań. Czasem jednak przychodzą takie chwile, gdy człowiek zaczyna zastanawiać się czy przypadkiem nie żyje w jakimś równoległym świecie, który dla odmiany nie poszedł naprzód. Tandetne okładki i kretyńskie tytuły były normą na naszym podwórku w latach 90., ale czy przez te 19 lat aż tak wiele się zmieniło? Poniżej pozwoliłem sobie omówić, moim zdaniem największe wpadki, głupoty i dziwactwa jakimi uraczyli nas nasi rodzimi wydawcy, w kolejności od tych najmniej rażących po te, których zaakceptować się już nie da.

Braki w polskich wydaniach

Są to „drobiazgi”, z których pewnie wielu nie zdaje sobie nawet sprawy. Umieszczam to na ostatnim miejscu, gdyż nie są to jakieś bardzo znaczące wpadki i często można je całkiem sensownie usprawiedliwić. Tak czy inaczej, są to zagrania, które wpływają na jakość produktu, a skoro Amerykanie mają a my nie, to z czystym sumieniem mamy prawo być źli. Całą grupę można podzielić na dwie podkategorie: „niedopatrzenia” i „polskie realia”. Do tej pierwszej zaliczyć można choćby brak posłowia w 'Colorado Kid’, w którym King opowiada m.in. skąd pomysł na tę książkę oraz poświęca trochę miejsca na bohaterów i to co mu się podobało w tej opowieści. Podobną wpadkę mamy w nowej wersji 'Miasteczka Salem’, gdzie w polskim wydaniu zabrakło jednej ilustracji. Oba błędy można jednak wytłumaczyć i ja to wytłumaczenie przyjmuję. Zarówno „Colorado” jak i „Salem” miały w Polsce premiery równoległe ze światowymi („Colorado” planowano nawet wydać przed premierą w Stanach i było gotowe już 3 miesiące wcześniej). Takie wybrakowane wersje dostał wydawca i zrobił wszystko by do naszych rąk trafiły one tak szybko jak się tylko da. Znakomicie podsumował to pan Krzysztof Sokołowski mówiąc: „Konkluzja jest taka, że jakie książki czytelnik chce dostać, takie dostaje. Chce szybko, jest szybko. I tak dobrze, jak tylko się da, żeby się nie zrobiło wolno”. W tym przypadku już szybciej się po prostu nie dało, a więc i drobne wpadki są wybaczalne.

Sporym niedopatrzeniem wydawnictwa Prószyński i S-ka było też rozmieszczenie ilustracji w 'Roku wilkołaka’. Tego zagrania nie mam zamiaru już usprawiedliwiać. Rysunki obrazujące dane sceny z książki umieszczono za wcześnie, przez co dość poważnie spoilerują późniejsze wydarzenia.

Druga z przyjętych przeze mnie podkategorii – „polskie realia” – dotyczy braków dodatków obecnych w wydaniach zagranicznych. A dokładniej chodzi mi o opowiadanie 'Memory’ w 'Blaze’ czy 'Lisey i Szaleniec’ w 'Komórce’. Tu niestety mamy sytuację, gdzie Kinga wydaje dwóch polskich wydawców, a jeden nie będzie drugiemu reklamy robił. A jako, że w trakcie wydawania jednej książki często nie wiadomo jeszcze kto wyda tę drugą, na wszelki wypadek nie ma sensu dawać takiego drobiazgu. Szkoda.

Dzielenie książek na tomy

Na szczęście to już chyba zamknięty rozdział. Piszę „chyba”, bo jeszcze niedawno takie pomysły gościły w niektórych głowach. Zakładam też, że może nas to czekać w najbliższej przyszłości, podczas polskiej premiery 'Under the Dome’ lub wznowień 'To’ i 'Bastionu’, ale to na razie tylko moje przypuszczenia, także nie ma sensu gdybać. Nie da się ukryć jednak, że w trakcie tej 19-letniej historii wydawniczej Kinga, uświadczyliśmy już całkiem sporo dzielonych tytułów. Prym wiódł tutaj Amber, który dzielił nawet te średniej grubości książki, ale i Prima poszła w jego ślady. Ogólnie nie mam nic przeciwko dzieleniu bardzo grubych książek o ile obie części będą wydane w jednym terminie i najlepiej w pakiecie.

Zapowiedzi wydawnicze

W tym punkcie niestety gromy należą się tylko jednemu wydawcy. Albatros nie ma swojej strony internetowej, więc wszystkie zapowiedzi są tylko ustne, co nie zmienia faktu, że z gęby wycieraczki się nie robi. Premiera każdej książki jest wielokrotnie przekładana i w zasadzie tych pierwszych zapowiedzi nie można już nawet traktować poważnie, bo zawsze przesuwa się to o kilka miesięcy… a czasem nawet lat. O latach możemy mówić w przypadku legendarnego ekskluzywnego wydania 'Mrocznej Wieży’, o którym już wiele zostało powiedziane. Jakie były obietnice, a co ostatecznie dostaliśmy, chyba każdy wie. Pierwsza zapowiedź ukazała się już w 2004 roku informując nas, że w połowie 2005 otrzymamy te książki. Kolejne zapowiedzi były już bardziej ogólne, jednak albatrosowe „wkrótce” ostatecznie oznaczało 2 kolejne lata.

Wydawca ten ma jeszcze jedną drażniącą manierę – umieszczania w spisie książek, które teoretycznie wydał, tytułów, których nie ma jeszcze na naszym rynku. Nowe wydanie 'Desperacji’, które pojawiło się w 2007 roku, już posiada informacje, że Albatros wydal 'To’, a jak wiemy książka ta do tej pory się jeszcze nie ukazała… i nadal nie wiadomo kiedy się ukaże. Podobna, choć znacznie bardziej poważna, informacja pojawiła się w jednej z książek Cobena. Albatros wypuścił bardzo ciekawą wizualnie serię książek, które miały mały format pocketowy, ale posiadały sztywną tłoczoną oprawę i obwolutę, a dodatkowo można było je nabyć w wersji z etui i bez niego. W środku książki znalazła się informacja, że w tej serii ukazało się już wydanie zbiorcze 'Zielonej mili’ i 'Skazanych na Shawshank’. Jak się okazało, edycja ta nie ukazała się, nigdy się nie ukaże, ani nawet nie była planowana przez wydawcę.

„Polskie” okładki

Nie mam tu na myśli oryginalnych amerykańskich okładek wykupionych do polskich wydań (np. 'Blaze’), ani wykorzystania layoutu z amerykańskich wydań (’Miasteczko Salem’, 'Sztorm stulecia’), na który była zgoda autora. Chodzi mi raczej o coś czego bym nie chciał nazywać plagiatem, ale nie bardzo wiem jakiej innej nazwy mam użyć. Mam na myśli prace pana Kopalskiego (a przynajmniej w większości jego) wykonane na zamówienie wydawnictwa Albatros. Zbyt dużo jego obrazów (bo tak pracuje pan Kopalski) to odrobinę zmienione kopie okładek z zagranicznych wydań (w większości New English Library, ale nie tylko). Czasami są to jedynie motywy (np. budynek Wieży przerysowany z dwóch brytyjskich wydań) a czasem dokładne kopie różniące się jedynie szczegółami. Przełknąłbym taki proceder, gdyby miało to miejsce 20 lat temu, bo wtedy taka była polska rzeczywistość, ale pod koniec pierwszej dekady XXI wieku…

 

Osobną nagrodę w tej kategorii należy przyznać trzem książkom… i choć to w zasadzie taki sam poziom żenady, to jednak bez trudu wyłonię tu niekwestionowanego lidera. Najpierw jednak przyjrzyjmy się nie tak dawno wydanej pozycji, a mianowicie pierwszej edycji 'Mrocznej Wieży V: Wilki z Calla’, którą zdobi okładka angielskiego… 'Bastionu’. Nijak ma się to do treści książki, a samo wstawienie malutkiej wieżyczki na horyzoncie daje raczej żałosny efekt.

 

Jednakże nie jest to przypadek u nas odosobniony. Pierwsze wydanie 'Nocnej zmiany’ (Prima) zdobiła okładka brytyjskiej 'Dolores Claiborne’ (Hodder & Stoughton). Wydawca chciał zapewne przedstawić nam noc, ale zaćmienie słońca, a jego zachód to dwie inne sprawy. A kto czytał ten wie doskonale, że w 'Nocnej zmianie’ zaćmienia nie uświadczymy, w przeciwieństwie do „Dolores” oczywiście.

 

Wiochą numer jeden jest natomiast okładka pierwszego wydania 'Podpalaczki’ (Phantom Press), która zresztą została wydana pod innym tytułem, ale o tym niebawem. Książka ta zasługuje w zasadzie na jakąś osobną kategorię, gdyż jak do tej pory jest to najgorszy bubel jaki wypuszczono na naszym rynku (i choć to marne pocieszenie, to miło ze strony współczesnych wydawców, że jeszcze tego nie przebili). Grafika ta pierwotnie zdobiła film 'Nightbreed’ (wydany zresztą u nas na kasecie vhs z tą samą okładką, pod tytułem 'Stowarzyszenie umarłych dusz’) i tak jak wcześniejsze przypadki tylko trochę nie pasowały do siebie, tak tutaj to jest już całkowity absurd. Ćwierć mojej kingowej kolekcji i przyszłą córkę za żonę temu kto wyjaśni mi czym kierował się wydawca umieszczając takie coś na okładce tej powieści.

 

Polskie tytuły

Odnośnie polskich tytułów książek można by pisać bardzo długo. Najpierw wypada przyjrzeć się ich błędnym tłumaczeniom. Tutaj przychodzą mi do głowy trzy tytuły – jeden powieści i dwa opowiadań. Powieść to 'Łowca snów’. Zawsze strasznie drażnił mnie ten tytuł, gdyż nie ma czegoś takiego jak „łowca snów”. Indiański amulet, o którym mowa w książce to „łapacz snów” (ang. Dreamcatcher). Opowiadania natomiast to 'Strzemiennego’ i 'Zjawi się tygrys’, które wydawane były u nas pod kilkoma tytułami. Pierwsze pierwotnie poszło pod nazwą 'Ktoś na drodze’ i było to błędne tłumaczenie 'One for the Road’ („Jednego na drogę” czyli właśnie „Strzemiennego”). Niestety po pojedynczym, poprawnym wydaniu, wznowienie 'Nocnej zmiany’ ukazało się ponownie ze starym tłumaczeniem i starym tytułem. 'Zjawi się tygrys’ ukazało się pod trzema tytułami. Dwa pozostałe to 'Tygrys tu, tygrys tam’ i 'Kraina nieznana’. To ostatnie wydaje się najbardziej nietrafione dopóki ktoś nie uświadomi nas, że „angielskie 'Here There By Tygers’ to łacińskie 'Ubi sunt leones’, a tak na starych mapach zaznaczano ziemie nieznane ówczesnym” (Krzysztof Sokołowski w wywiadzie dla StephenKing.pl). Nie chcę mówić, że wspomniane tu przypadki wynikały z niewiedzy tłumacza… ale tak to niestety wygląda.

W tej kategorii można by wspomnieć o jeszcze jednym przypadku, ale tutaj jest raczej kwestia sporna. Chodzi mi o 'Cmętarz zwierząt’, który dla wielu starszych fanów zawsze pozostanie 'Smętarzem dla zwierzaków’. Powstają tu dwa obozy. Jedni uważają, że stary tytuł jest nieprawidłowym przekładem, przenoszącym angielski błąd w polską pisownię. Nie sposób nie przyznać im racji, że w Polsce popełnimy raczej takie błędy jakie umieszczono w drugiej wersji tytułu. Tym samym nie da się niczego zarzucić drugiemu przekładowi pani Pauliny Braiter (to ona zrobiła dla nas 'Strzemiennego’). Ja osobiście uważam jednak, że stary tytuł także nie jest zły. Litera „S” w „Smętarzu” nie jest może „typowym” błędem ortograficznym, a takim który wynika raczej z brzmienia wyrazu. Mimo to, jestem w stanie wyobrazić sobie dziecko piszące „Cmentarz” przez „S”. Jako nauczyciel, nie takie błędy już widziałem:-)

Kilka osobnych akapitów wypada poświęcić na tytuły, które ciężko nazwać błędnymi tłumaczeniami, gdyż sam tłumacz tutaj raczej nie zawinił. W przypadku 'Strefy śmierci’ mamy dość klarowną sytuację, którą swego czasu wyjaśnił nam pan Krzysztof Sokołowski. Wydawca zasugerował się tytułem filmu wypuszczonego na kasetach VHS i postanowił ujednolicić tłumaczenia. Autor przekładu walczył, ale niczego nie zyskał, a my przez wiele lat musieliśmy znosić nijak mający się do treści książki tytuł, który ciągnął się za 'Martwą strefą’ przez kolejne cztery wznowienia. Można powiedzieć, że był to pierwszy z wielu przypadków, w których wydawca wiedział lepiej niż znawca tematu.

Inną książką, o której chciałem tu wspomnieć jest 'To’ pisane z wykrzyknikiem. Nie rozumiem co miało na celu to zagranie. Przez wiele lat byłem przekonany, że taki sam zabieg był w oryginale, bo Amber w swojej łaskawości nie podał amerykańskiego tytułu na stronie z prawami autorskimi (a w zasadzie podał, że tytuł oryginalny to 'To!’). Wielu fanom wychowanym w tamtym okresie weszło w krew pisanie tytułu w taki sposób. Wykrzyknik nadal pojawia się w artykułach w gazetach, w książkach o Kingu, notkach biograficznych i wszelkich innych drukowanych tekstach. I pewnie jeszcze długo potrwa zanim zaczniemy pisać go poprawnie. Dzięki ci Amberze.

Na sam koniec zostawiłem coś co mnie osobiście najbardziej drażni i jest to kolejny przykład procederu, który w zamierzchłych czasach legalnego piractwa byłby zrozumiały, ale w XXI wieku – okresie, w którym każda grafika okładkowa i rozmieszczenie na niej napisów, przechodzi akceptacje agenta Kinga – jest nie do pojęcia. Absolutnie nie uznaje takiej sytuacji, gdzie komuś nie spodobał się oryginalny tytuł, więc wymyśla nowy by… właśnie po co? By lepiej brzmiało? By się lepiej sprzedawało? Tytuł książki jest jej integralną częścią wymyśloną przez autora! Dla mnie nie ma żadnej różnicy między zmianą tytułu a ingerencją w treść książki. W końcu jeżeli wydawcy nie spodoba się zakończenie utworu to też ma prawo je inaczej przetłumaczyć (i nie jest to z mojej strony nieudany sarkazm, bo znam przynajmniej jeden przypadek, w którym w Polsce usunięto zakończenie książki)? Nie obchodzi mnie, że tytuł 'Roboty drogowe’ brzmi nieciekawie. King tak nazwał tę książkę i dla mnie 'Ostatni bastion Barta Dawesa’ jest absurdem. To samo tyczy się 'Ręki mistrza’ czy 'Po zachodzie’ (choć to ostatnie to inna bajka, bo tu tylko skrócono tytuł tworząc odrobinę niezrozumiały twór). Nie jestem w stanie pogodzić się też z 'Rolandem’. King celowo nazwał ten tom 'Rewolwerowiec’, by główny bohater pozostał bezimienny niemalże do końca książki (o czym wyraźnie wspomina w tomie 6 co dodatkowo bawi czytając jego polską wersję). Oczywiście taki proceder nie tyczy się tylko książek i jest raczej naturalnym zjawiskiem na całym świecie. Ja jednak nie jestem w stanie się z nim pogodzić. Każdy nowy, choćby nie wiem jak wspaniały, polski tytuł będę negował.

Wisienką na torcie niech będzie, wspomniana już wcześniej, 'Firestarter’ wydana przez Phantom Press. Przykład ten nie pasuje w zasadzie do żadnej kategorii, ale nie będę specjalnie dla niego tworzył nowej. Nie jest to wypaczający sens powieści polski tytuł, nie jest to nowy polski tytuł… gdyż to w ogóle nie jest polski tytuł. Najwyraźniej mam jakieś problemy z logicznym myśleniem, ponieważ kompletnie nie rozumiem dlaczego akurat to pozostawiono w oryginale.

Kilka słów podsumowania

Nie napisałem tego tekstu kierowany jakąś wielką złością. Bardzo dobrze żyję z polskimi wydawcami Kinga i mam nadzieję, że tak będzie nadal:-) Nie miałem na celu nikogo obrażać, pisać jaki jest beznadziejny czy żałosny. Tekst ten jest takim niechlubnym podsumowaniem 19-letniego okresu, ale pamiętać należy, że mógłbym napisać podobny, wielokrotnie dłuższy artykuł o tych pozytywnych doświadczeniach, które mieliśmy okazję przeżyć. Powyższych rozważań nie należy też traktować jako typowe polskie narzekanie, czy szukanie dziury w całym. Powiedzmy, że są to moje pobożne życzenia, by każdy z opisanych punktów pozostał już historią. Czego sobie i Wam życzę 🙂

Autor tekstu:
Mando
2009 r.