Stephen King’s Family Business – New York Times ’13

 

Życie w stanie Maine, gdzie Stephen King spędził większość swoich dorosłych lat, wiąże się z długimi podróżami lokalnymi drogami, których czas jego wiecznie niezaspokojony umysł – lubi wypełniać słuchaniem książek nagranych na taśmę. Jednak w latach osiemdziesiątych, czasami zdarzało się, że nie mógł znaleźć interesujących go utworów w tej formie – nie mógł, a może po prostu mu na tym nie zależało. Miał trójkę dzieci: Naomi, Joego i Owena. Przecież one umiały czytać, nieprawdaż? Wszystko, co trzeba było zrobić to… I w taki właśnie sposób jego dzieciakom, wtedy w wieku szkolnym, udało się przez te wszystkie lata wyposażyć ojca w małą bibliotekę co bardziej wartościowych książek nagranych na taśmę.

W dżdżysty lipcowy poranek, King, jego żona i dzieci spotykają się całą rodziną w Maine z okazji Święta Niepodległości i porównują swoje przemyślenia na temat podziału obowiązków w gospodarstwie domowym Kingów. Zasiadają wszyscy przy niewielkim stole kuchennym w małym pensjonacie nad jeziorem, gdzie akurat przebywa 41-letni syn Kinga, Joe Hill, w niedalekiej odległości od ich własnego domu letniskowego.

rodzina

„Czytałem ci tę głupią książkę Deana Koontza” – mówi Owen King, 36-letni i zarazem najmłodszy w rodzinie.
„Uważaj sobie!” – przerywa mu ojciec, ale Owen, który siedzi po drugiej stronie stołu mówi dalej: „Tę z tym psem geniuszem co to potrafił się porozumiewać trącając nosem tabliczki do Scrabbli.”
„Hej, mi się podobało” – wtrąca się Joe.
„Ja ją uwielbiałem” – podkreśla ich ojciec.
„Pamiętam jak czytaliśmy The Carpetbaggers” – wspomina Joe – „Pamiętam, że to była naprawdę długa opowieść.”
Tabitha King, ich matka, prostuje się nagle na krześle: „To paskudna książka, nie miałam pojęcia, że kazał wam ją czytać. Ile mieliście lat?”
„Nie mam pojęcia” – wykręca się Joe unikając wzroku ojca – „Jak zaczynałem, byłem niewinnym dzieciakiem, ale potem również stałem się paskudny.”
Żona Owena, Kelly Braffet, siedzi obok męża. O niektórych szczegółach słyszała już wcześniej. Przypowieścią rodzinną już stało się to, jak Naomi, teraz 43-letnia kobieta, została jako 12-letnia dziewczynka poproszona o przeczytanie i nagranie na taśmę Raven – opisanego przez dziennikarza w bardzo stanowczy sposób sprawozdania z Masakry w Jonestown. „To było straszne” – przyznaje Naomi.
Stephen chyba w końcu stwierdza, że trzeba się bronić: „Ale czytałaś mi też powieści Wilbura Smitha!” – zwraca się do córki – „I Annę Kareninę”.

Zapewnianie rozrywki rodzicom to dla dzieci Kingów była na swój sposób praca, ale z drugiej strony zajęcie niezwykle ubogacające. Kiedy zbliżał się czas pójścia do łóżka, to one musiały opowiadać historie na dobranoc, nie odwrotnie. Jakkolwiek by określić intencje i metody wychowawcze Stephena i Tabithy, nie można zapominać, że oboje mieli wspólną pasję i powołanie, a ich podejście do wychowywania dzieci zawowocowało niezwykłą ilością dobrych pisarzy w ich domu. Tabitha jest utalentowaną pisarką z ośmioma powieściami na koncie, a dwójka z trojga jej potomków (Joe i Owen) również zajmuje się pisaniem. (Naomi jest pastorem w Kościele Unitarian Uniwersalistów). Powieść Joego pod tytułem NOS4A2, swoista mieszanina horroru i fantasy, która jest już jego trzecim, cenionym przez krytyków bestsellerem, trafiła na półki księgarni w kwietniu; druga w karierze Owena książka, bardzo dobrze przyjęta powieść komediowa Double Feature została wydana w marcu. Owen, co było w jakiś sposób nieuchronne, ożenił się z pisarką, Kelly Braffet, której trzecia książka, thriller o tytule Save Yourself wychodzi jeszcze w tym miesiącu. A długo oczekiwany sequel Lśnienia Stephena, Doktor Sen, ukaże się już tej jesieni.

Cyrkowcy, muzycy weselni – to ten typ artysty, którego zwykliśmy się spodziewać jeżeli chodzi o rodzinny biznes. Ale pisarze? Jest kilka wyjatków – potomków popularnych pisarzy, którzy dzielnie podążyli w ślady wielkich rodziców. Martin Amis (syn Kinsleya) to jeden z tych najbardziej znanych przykładów, ale książki, które zdobywały dobre recenzje, choć nie wywoływały tak wiele szumu, wydawali także Rebecca Miller (córka Arthura) i Ted Heller (syn Josepha). Jednak jeżeli chodzi o ilość, wpływ na kulturę i ogrom wiernych czytelników, żadna z tych rodzin nawet nie zbliżyła się poziomem do rodziny Kingów. Najbliższa im jest rodzina Bronte, a nawet ci nie przekroczyli nędznej ilości trzech powieściopisarek, których dzieła zostały wydane i jednego marnego poety.

Gdyby spojrzeć na czytanie w domu Kingów jak na pewien rodzaj ucieczki, nie można zapominać o tym, że mimo to, był to proces głęboko społeczny. Czytali i nagrywali swoje głosy na taśmy, ale równie często jedno po drugim czytywali po obiedzie Hobbita albo Opowieści z Narnii, podając sobie książkę z rąk do rąk. Jakby naturalnym biegiem spraw okazało się, że pisaniem także potrafią się dzielić. Stephen i Tabitha, tworząc, nie zamykali się w cichych szopkach ani w skrytych na uboczu gabinetach. Pisali we własnym domu, na piętrze, podczas gdy na dole ich dzieci zastanawiały się jakie też słowa spływają właśnie na kartki papieru i grały w opracowane samodzielnie, na podstawie własnej fabuły, gry.

Rodzina zawiesza rozmowę toczącą się przy kuchennym stole po to, żeby wyjść przed dom i zrobić sobie grupowe zdjęcie. Nadal jednak można usłyszeć wesołe trajkotanie na temat książek i popkultury. Corgi Joego, McMurty (dostał imię po pisarzu Larrym McMurtym) uparcie stara się pozować razem z nimi, tak że ktoś, kto z daleka mógłby usłyszeć tylko strzępy rodzinnej konwersacji toczącej się w drodze do ogrodu z pewnością usłyszałby coś w stylu: „Neil Gaiman… Spielberg… McMurty! McMurty!… Cronenberg… Matt Groening… McMurty!”
„Widzieliście to zdjęcie Johna Irvinga, na którym wychodzi z jakiegoś bagna bez koszulki?” – rzuca Owen – „Wyglądał jak ninja”.
Ustawiają się i pozują do zdjęcia. Najlepsza literacka rodzina jaką może poszczycić się Ameryka.
„Ostatni fotograf, który robił mi zdjęcie cały czas krzyczał: „Love me! Love me!” – wspomina Stephen.
„Prawie jak Zoolander” – stwierdza Kelly.
A potem: błysk aparatu.

KELLY

W 1990 roku, kiedy Kelly Braffet rozpoczynała naukę w szkole średniej w Zachodniej Pensylwanii, rodzice wykupili jej na Gwiazdkę prenumeratę „książek miesiąca” Stephena Kinga. Do zestawu, jak sobie przypomina, dołączony był piętnastocentymetrowy gumowy szkielet. Trafili doskonale. Miała wtedy fazę „nawiedzonej kolekcjonerki Stephena Kinga” i starała się zdobyć wersje w twardej oprawie co bardziej mrocznych powieści. Jej kolekcjonerska faza została oficjalnie rozpatrzona ponad 17 lat później, kiedy dziewczyna poślubiła Owena, którego poznała w 2001 roku na Uniwersytecie Columbia podczas studiów w ramach M.F.A. writing program. W tym pamiętnym dniu Braffet niosła pod pachą książkę Johna D. MacDonalda, autora powieści kryminalnych z połowy wieku, który nie znajdował się na liście lektur obowiązkowych, ale w domu Kingów był pewnego rodzaju ikoną. Była właściwą dziewczyną: miłośniczką książek, w dodatku pisującą swoje teksty, której do twarzy było w okularach i potrafiła w realny sposób docenić nawet dzieła na niezbyt wysokim poziomie. On był niefrasobliwym, uważnym chłopakiem. Kiedy wymienili się rękopisami i upewnili się, że są w stanie wzajemnie zaakceptować swój styl pisania, związek ruszył z kopyta.

Pomimo to, Braffet bardzo denerwowała się przed pierwszym spotkaniem z przyszłymi teściami. Spinała się nawet kiedy słyszała głos Stephena Kinga nagrany na automatyczną sekretarkę Owena. „Dwa lata zajęło mi zanim byłam w stanie tak naprawdę coś powiedzieć przy Stevenie i Tabby” – wspomina.

Ojciec Braffet jest pilotem helikoptera Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, a matka programistką komputerową, która stosunkowo późno rozpoczęła studia w college’u. Braffet dwa razy spędziła wakacje pracując w magazynie, gdzie jak sama mówi „zdzierała nalepki z jednej kartki papieru i przyklejała je na inną”. To był rodzaj przelotnej wizji jej przyszłości, która stałaby się rzeczywistością gdyby nie udało jej się zdobyć stypendium na Sarah Lawrence College. Jej pierwsza wizyta w domu rodzinnym Kingów pozbawiła ją resztek odwagi: wszystkie te bezkresne pokoje i korytarze, dokładnie jak realna wersja hotelu z Lśnienia, i to dziwaczne, sławetne ogrodzenie okalające dom z wykutymi z żelaza nietoperzami i pajęczynami. „Ich podziemna biblioteka” – zauważa Braffet – „była większa niż cały gmach biblioteczny w miasteczku, w którym dorastałam. To było… coś.”

Ostatecznie, w 2004 roku, kiedy czekali aż będą mogli wprowadzić się do mieszkania własnościowego w Brooklinie, Kelly i Owen spędzili sześć miesięcy mieszkając w Maine, bardzo blisko Kingów. Widywali ich prakycznie codziennie i nerwy Braffet troszkę się uspokoiły. Dzisiaj, w ten lipcowy poranek, podczas nielicznych momentów przestoju w rozmowie, Braffet siedzi obok jednego ze swoich idoli z czasów dzieciństwa, który ślęczy nad iPadem zupełnie pogrążony w grze video Jetpack Joyride.

Relacja pomiędzy Kelly i Stephenem to porozumienie jakie może istnieć pomiędzy powinowatymi, którzy mają to szczęście, że lubią swoje towarzystwo i są w stanie prowadzić luźną konwersację – rzadziej odwołując się do tajemniczego procesu pisania, a skupiając się bardziej na produktach końcowych – dziełach kogoś innego, albo ich własnych. Podejście Kinga do pisarstwa synowej w żadnym razie nie jest kwestią uprzejmości; oboje próbują przewyższyć drugie w zachwalaniu Save Yourself kiedy pojawia się ten temat.
„To trochę tak jakby David Cronenberg zaadaptował powieść S.E.Hinton dla Davida Lyncha” – mówi Joe.
Jego ojciec wtrąca się żeby wyjaśnić o co chodzi Owenowi: „Bardziej tak jakby to James Cain (kolejny z ulubionych pisarzy kryminałów Stephena) zaadaptował S.E.Hinton dla Davida Lyncha.”
O czym nie wspomnieli, albo może nawet czego nie zauważyli to fakt, że w książce mamy do czynienia z literacką aktualizacją Carrie Stephena, której akcja rozgrywa się w epoce internetu: historią o okrutnych licealnych prześladowaniach, które kończą się w blasku przemocy. W książce pojawia się inspirowany wampiryzmem kult, ale poza tym Braffet decyduje się nie odwoływać do wątków nadnaturalnych.
Braffet, zapytana o podobieństwo pomiędzy powieściami stwierdza, że nigdy nie starała się powiązać swojej książki z Carrie. Opowieść Kinga wpłynęła na nią „tylko w ten sam sposób, w jaki każda inna straszna historia o czasach licealnych o jakich słyszała, a która została w jakiś sposób zduszona w jej podświadomości”. Choćby człowiek napisał cokolwiek to i tak istnieje prawdopodobieństwo, że pewne rzeczy będą zbiegać się z wątkami Kinga: przez te 40 lat tworzenia jego wyobraźnia zrodziła tak wiele różnych scenerii…

Dla Braffet, aż do teraz, bardzo ważne jest żeby publikować na czysto, bez sytuacji, w których rodzina od strony męża choćby czyta jej prace. Dzięki temu jest w stanie w wiarygodny sposób zaprzeczyć wszelkim aluzjom jakoby Stephen przyłożył do całej sprawy swoją rękę. W przypadku Save Yourself w końcu zwróciła się do Kingów z prośbą o poradę kiedy obawiała się, że się pogubiła. „Nie miałam wyjścia” – mówi – „Wcześniej poprosiłam o to wszystkich moich czytelników.” Tabitha okazała się pomocna w zakresie struktury tekstu; Stephen miał kilka uwag na temat języka. Koniec końców kazali jej się nie poddawać. A ona się nie poddała, nawet nie denerwowała się szczególnie całą sprawą: „Dla mnie najważniejsze było to, że Owenowi się spodobało” – wspomina.

JOE

Przez większość czasu Joe i Owen King bardzo dobrze się dogadują: jak dwaj bracia, pięć lat różnicy, którzy wspólnie bawili się figurkami z Gwiezdnych Wojen i grali w Dungeons & Dragons, a także w bardziej mroczne Call of Cthulhu. Ale Joe zawsze miał pewien nawyk, który naprawdę wkurzał Owena: „Pamiętam jak miałem 8 lat i cała zabawa musiała naglę się zatrzymać tylko po to, żeby mógł siąść i pisać przez dwie godziny” – wspomina Owen. Nie miało żadnego znaczenia to, że młodszy brat był o krok od uśmiercenia jakiegoś zmyślonego potwora, Joe po prostu się wyłączał: „Pora na dwugodzinną przerwę”.

Joe był jedenastoletnim chłopcem, dzieciakiem zakochanym w swojej 'czapce tropiących jelenie’ w stylu Sherlocka Holmesa, kiedy zaczął pisać codziennie. Podążając w ślady ojca, nie robił wyjątków nawet w czasie weekendów ani świąt. Do czasu rozpoczęcia przez niego szkoły średniej był na tyle pewny swoich literackich ambicji, że zaczął się martwić tym jak mu się uda wyjść z cienia ojca. Wpadł na pomysł przyprania pseudonimu – Jay Stevenson (gra słowna: J. Stephen’s son) i zaczął wypytywać rodziców o to co trzeba zrobić żeby legalnie zmienić sobie nazwisko.

Uczęszczał do Vassar College, potem przeniósł się do New Hampshire i zaczął pisać na całego pod pseudonimem Joe Hill. „Czułem się bardzo niepewnie i nie chciałem sprzedać czegoś tylko ponieważ ktoś dostrzegł w tym sposób na łatwy szmal, zdecydował się to wydać, a inna osoba powiedziała później, że jest okropne” – mówi Hill. Podpisał umowę z nowojorskim agentem, przed którym ukrywał swoją prawdziwą tożsamość przez osiem lat. (Przez cały ten czas nigdy nie spotkali się osobiście.) Kiedy odczytał swoją pracę, a pewien bloger napisał później, że zaobserwować można niesamowite podobieństwo do młodego Stephena Kinga, Hill osobiście zarządał usunięcia tego odniesienia. Spędził siedem lat na pisaniu powieści, która nie została dobrze przyjęta. Czas mijał. Druga książka też zaprowadziła go donikąd. Rodzice wspierali finansowo jego, jego żonę i dwójkę pierworodnych dzieci, nigdy nie sugerując nawet że może powinien jeszcze raz zastanowić się nad swoimi możliwościami jako pisarz. (On i jego żona są rozwiedzeni.)

A potem nagle, w 2007 roku, w wieku 35 lat, Hill opublikował Pudełko w kształcie serca – powieść o duchach z podstarzałą gwiazdą rocka w roli bohatera, historię trochę mniej schematyczną niż większość książek jego ojca, jakby bardziej senną. Mocno osadzona w kulturze celebrytów, nieprzewidywalna zarówno pod względem formy jak i treści książka prawie natychmiast stała się bestsellerem.

Był taki czas w życiu Hilla, że poważnie zastanawiał się nad wynajęciem aktora, który chodziłby na odczyty jego prac, tak żeby ukryć rzucające się w oczy podobieństwo do ojca. Do czasu opublikowania Pudełka w kształcie serca i konieczności wygłoszenia kilku odczytów, jego pseudonim został zdemaskowany. Ostatecznie, w świetle niewątpliwego sukcesu książki, zdawało się to nie mieć żadnego znaczenia. Joe poczuł się pewnie pisząc powieści w gatunku zdominowanym przez jego ojca. „Czasami wydaje mi się, że człowiek, który ciągle powtarza: 'Nigdy, pod żadnym względem nie będę jak ojciec’ staje się jakby mniej sobą, swoją własną osobą” – mówi.

Uznanie, jakim zaczął się cieszyć było równocześnie przyczyną odczuwanej przez niego presji. „Myślę, że siła tego sukcesu spowodowała pewnego rodzaju niepokój” – mówi Hill. W najgorszym momencie, jakieś pięć lat temu, kiedy zajmował się pisaniem swojej drugiej powieści Rogi, jego obawy zaczęły zbliżać się niebezpiecznie do zjawiska klasycznej paranoi. „Robiłem rzeczy w stylu wchodzenia do pokoju hotelowego i demolowania go w poszukiwaniu światłowodowych kamer video. Raz zdarzyło mi się rozebrać samochód”. Wyrobił w sobie też inne natręctwa: nigdy nie kończył pracy jeżeli ostatnie zdanie zawierało nieparzystą liczbę liter; nie pojawiał się na umawianych spotkaniach, bo sto razy wracał do domu, żeby upewnić się, że wyłączył piekarnik.

Hill podejrzewa, że tego rodzaju tendencje są kolejnym dziedzictwem po ojcu, razem z wewnętrznym przymusem tworzenia i fascynacją makabrą. Stephena zawsze niepokoił numer 13 i nie jest to rzecz, którą zmyślił żeby zainteresować prasę (poproszony o datek w wysokości 13 000 dolarów, który umożliwiłby sprowadzenie do domu na święta części oddziałów wojska z Maine w 2009 roku, ofiarował 12 999). Ma natręctwa związane z określonym typem odliczania. Wymyślił sobie dziwaczną grę, w której stale resetuje licznik przebytej drogi w swoim samochodzie skreślając numerki w notatniku. No i „paranoicznie boi się kruków, trochę mniej wron” – mówi Joe. „Są zwiastunami śmierci. To mama wprowadza do domu pozory rzeczywistości – natręctwo z piekarnikiem mam po ojcu.”

Najnowsza książka Hilla – NOS4A2 (wymawiane jako Nosferatu) opowiada o nieśmiertelnym nikczemniku, który odsyła dzieci do piekielnie wesołego Christmaslandu. Powieść pełna jest tak niepokojących elementów, że bliskie są wstrętnym: przemocy na tle seksualnym, opóźnionych mentalnie zbereźników, bezwzględnych zwiastunów zagłady. Żeby zrozumieć jak udaje mu się tak zręcznie budzić niepokój, trzeba zastanawiać się nad tym jak talent – w tym przypadku ten konkretny talent do tworzenia klimatu grozy – przechodzi z ojca na syna.

Zarówno King, jak i Hill mają sposób na obracanie pytań o korzenie ich mrocznej wyobraźni w ten sposób żeby zabrzmieć bardziej zdrowo i rozsądnie niż osoba, która takie kwestie porusza. W ostatnim wywiadzie Terrego Grossa King zażartował jak to dziennikarze za wszelką cenę starają się odwołać do 'Doktora Freuda i kozetki u psychoterapeuty’. Potem wspomniał o swoim szczęśliwym dzieciństwie. Hill także na początku był zdania, że tego rodzaju dochodzenia nie mają sensu. „Zastanawia mnie czemu nikt, patrząc na inżyniera, nie zachodzi w głowę co takiego musiało mu się przydarzyć w dzieciństwie, że zapragnął zostać właśnie inżynierem”. Ale Hill koniec końców ustąpił i przyznał, że coś, co jest związane z jego mentalną stroną po prostu idealnie nadaje się do tematu, jakim się zajmuje – i wydaje się, że myślał nad tym przez długi czas. „Mam duże doświadczenie we wplataniu paranoidalnych scenerii w fikcję co równocześnie oznacza, że jestem dobry we wplataniu ich we własne życie” – mówi – „To sytuacja w stylu: co było pierwsze? Jajko, czy kura?. A więc: Co było pierwsze? Czy fikcja i tworzenie tego typu scenerii to sposób na radzenie sobie z niepokojem? Czy może wręcz przeciwnie, winę za moją podatność na ataki paniki ponosi samo pisanie?”

Mała dawka Paxilu utrzymuje w ryzach paranoję Hilla, jak sam napisał na swoim profilu Tumblr w publikacji o tytule: Took Off My Crazypants. Nie cierpi na tym jego pisanie, a on sam cieszy się z sukcesu. I, w przeciwieństwie do ojca, jak mówi: „teraz w ogóle nie obchodzi mnie liczba 13.”

TABBY

W 2003 roku Stephen King otrzymał Medal za wybitny wkład w literaturę amerykańską i został poproszony o wygłoszenie przemowy podczas rozdania nagród National Book Awards. Autor prawie całą pierwszą połowę długiego wywodu poświęcił swojej żonie, dziekując jej za to, że zawsze w niego wierzyła, zachęcała go do pisania nawet wtedy kiedy ledwio wiązali koniec z końcem mieszkając z dwójką małych dzieci w przyczepie, a ona musiała pracować w Dunkin’Donuts podczas gdy on wyrabiał zmiany w pralni. Ktoś mógłby się pokusić o stwierdzenie, że Tabitha – Tabby, jak wszyscy ją nazywają – była tym typem kobiety, która zawsze trwa przy mężu, żoną, która miłościwie ma wzgląd na marzenia męża nawet kosztem własnego samopoczucia. I wszystko to może być prawdą. Ale po tym jak zobaczyłam ją razem z rodziną przyszło mi do głowy, że skoro namawiała Kinga do pisania to dlatego, że nie jest głupia – miała redaktorski zmysł i potrafiła rozpoznać dobrą pracę kiedy tylko na nią spojrzała. W 1969 roku, kiedy oboje studiowali na Uniwersytecie Maine, King wręczył jej do przeczytania jedno ze swoich opowiadań. „Pamiętam, że pomyślałam” – wspomina Tabitha – „Ten gość powinien zacząć publikować teraz, natychmiast.”

Na jednej z ulubionych koszulek Tabby możemy przeczytać: 'Kiedy ja mówię, ty siadaj i rób notatki’ i zazwyczaj wszyscy członkowie rodziny w ten właśnie sposób postępują. „Kiedy pisałem NOS4A2 zwieńczyłem wszystko bardzo posępnym, można by rzec, zakończeniem i niechby się waliło i paliło, byłem mu naprawdę artystycznie oddany. Dopóki nie przeczytała go mama” – mówi Joe siedząc z rodziną przy stole – „Stwierdziła: 'Wiesz Joe, to zakończenie po prostu nie pasuje. To się nie uda’. Powiedziałem coś w stylu: 'Yyyy… ok’. Moje artystyczna oddanie trwała jakieś 15 sekund, przez które rozmawiałem z mamą przez telefon.”
Ale to działa w dwie strony. „Kiedy pisałaś Survior Tabby, wszyscy zmówiliśmy się, żeby cię namówić do zmiany zakończenia” – wspomina Stephen.
„Tak, a ta zmiana spowodowała, że książka stała się bestsellerem” – żartuje Tabby i parska drwiąco. Książka pojawiła się i znikła, pomimo że w Library Journal nazwali ją 'wciągającym dramatem psychologicznym’ i książką którą 'każdy kolekcjoner beletrystyki mieć powinien’. Nie ulega wątpliwości, że Tabby, która powoli pracuje nad swoją dziewiątą powieścią czuje się źle potraktowana przez przemysł wydawniczy do tego stopnia, że sama namawiała Joego żeby używał pseudonimu. „Przeświadczenie niektórych ludzi o tym, że publikuję tylko dzięki sukcesom Stephena jest nie do wykorzenienia” – mówi. Tego rodzaju przypuszczenie, choć do pewnego stopnia zrozumiałe, wydaje się być zwodnicze: czytać napisaną przez nią trylogię, której akcję umiejscowiła w Maine – Pearl, The Book of Reuben i One to One to sama przyjemność (pisarka Jennifer Weiner stwierdziła nawet, że Pearl to jedna z jej ulubionych powieści wszech czasów). Może to cień męża w jakiś sposób ją hamuje, a może trzeba zrzucić to na karb tych samych problemów, z jakimi musi zmierzyć się większość autorów powieści ze średniej półki – prace, które mieszczą się w przedziale pomiędzy stylem literackim a komediowym, historie, przy pisaniu których autor nie stosuje żadnych trików i sztuczek, wreszcie kwestia dobrego usytuowania akcji. To, że książki Tabby nie są bardziej znane, rani jej synów, którzy zgodnie twierdzą, że matka ma dokładnie taki sam wpływ na ich dzieła jak ojciec. „Co by nie mówić, i mam nadzieję, że to prawda” – mówi Owen – „Jej zmysł miejsca i postaci jest naprawdę wspaniały.”

Tego, że Tabby posiada w rodzinie Kingów status nieomal świętości, kobieta nie zawdzięcza jedynie temu, że wiernie wspierała męża w czasach gdy ten był młody i zaciekły w swoim pisaniu. Cieszy się nim dzięki temu, że lata później zagroziła Stephenowi, że od niego odejdzie, w czasie kiedy był już sławnym autorem pogrążonym w szponach alkoholizmu i uzależnionym od kokainy. W 1987 roku Tabby zdecydowała się na interwencję, w której wzięła udział również trójka jej dzieci: Naomi – wtedy 17-latka, Joe – 15 lat i Owen – 10. Wszystko, z czego Owen zdawał sobie sprawę aż do tamtego momentu to fakt, że ojciec „wypijał ogromne ilości alkoholu. Ale równie dobrze mogłem wtedy wierzyć w to, że wszyscy tatusiowie tak robią”. Tabby wyjaśniła im wszystkim, że jeśli tata nie przestanie pić, każe mu odejść. „Nie chciałam okłamywać własnych dzieci” – stwierdza – „Zawsze starałam się być szczera, bo wiem, że mówiąc nieprawdę tylko odkładasz w czasie ten dzień, w którym nagle okazuje się, że jesteś kłamcą”. Kiedy wracają po tych wszystkich latach do tego tematu, rozmowa jakby przycicha. „To było straszne” – mówi Naomi – „Człowiek się zastanawia, czy to znaczy, że już nie będzie miał tatusia.”

Zajęło mu to około dwóch lat, ale w końcu King przestał pić. Potem nastał względnie spokojny czas, który trwał aż do roku 1999, kiedy wydarzyła się cała seria niemalże tragicznych w skutkach sytuacji. Podczas spaceru drogą nieopodal domu Stephen został potrącony przez vana, który odrzucił go na odległość ponad 4 metrów, a kości podudzia w jego lewej nodze zmienił w 'coś w rodzaju worka pełnego szklanych kulek do gry’ ,jak to ujął lekarz. Chroniczny ból trwający całymi miesiącami spowodował, że uzależnił się od środków przeciwbólowych (jednak zdołał sobie z tym poradzić). Aż w końcu zachorował na zapalenie płuc, trafiając do szpitala w ciągu 24 godzin od momentu wygłoszenia przemowy w czasie rozdania nagród National Book Awards, w której wznosił toast za swoją żonę. „Pulmunolog nie był pewny czy przetrwa noc, ale on właśnie tak zrobił” mówi Tabby – „Powiedziałam mu, że nie będę przechodzić przez to jeszcze raz. To było za trudne.”

W pewnym momencie w trakcie wywiadu, kiedy jedno z dzieci Kingów opowiada o jakiejś książce, Stephen odwraca się do żony i ujumuje jej dłoń. Ściska ją mocno i oboje zamykają oczy chyląc się ku sobie tak jakby się modlili. Potem kiedy pytam go o tę chwilę, nie jest w stanie sobie przypomnieć co było tego przyczyną – może zrobił to bez przyczyny. „Czasami po prostu chwytam ją za rękę” – mówi – „Zawsze byliśmy blisko, ja i Tab. Kocham ją.”

NAOMI

Dziwnym zrządzeniem losu pierworodna córka Kingów, Naomi, urodziła się cierpiąc na chroniczny deficyt adrenaliny. Z biegiem czasu, wyrosła na pochłaniacza książek, ale siła powieści jej ojca nigdy do niej nie trafiała, ponieważ przerażenie, jak sama mówi, to dla niej coś bardzo trudno dostępnego. Ojciec więc zapytał jej kiedyś, kiedy była jeszcze nastolatką, co w takim razie jej się podoba. Powiedziała mu, że lubi smoki, a on napisał dla niej Oczy smoka, opowiadanie fantasy dopełnione postacią złego, przebiegłego magika żyjącego w zamku króla. Zadedykował je córce.

Jako młoda dziewczyna, długo zanim poznała Kingów, Braffet miała w zwyczaju wpatrywać się w dedykację. „Pamiętam jak myślałam sobie: Wow, życie Naomi King musi być wspaniałe” – wspomina siedząc przy kuchennym stole Kingów. Naomi odpowiada w ten sam, lekko sarkastyczny sposób, jaki z dobrym skutkiem wykorzystuje matka: „W każdej minucie.”

Korzyści wynikające z przynależenia do klanu Kingów są, oczywiście, dość znaczne, a rodzina żyje ze sobą bardzo blisko, ale nie można zapominać o tych wszystkich ciężkich latach uzależnienia Stephena, latach w których Naomi była już wystarczająco dojrzała, żeby zdawać sobie sprawę ze związanego z tym cierpienia. „Wymaga się jakby ode mnie żebym kochała horror jako gatunek i przejmowała się potworami” – stwierdza – „A ja się nimi naprawdę przejmuję – bardzo interesuję się teologiczną interpretacją tego, w jaki sposób zaprzyjaźniamy się z naszymi potworami. Jeśli demonizujemy innych ludzi, sami z siebie nawzajem czynimy monstra i zachowujemy się jak one – a wszyscy jesteśmy do tego zdolni – to jakim cudem sami mamy się nimi nie stać?”

Być może Naomi brzmi trochę jak mógłby brzmieć Stephen gdyby w jakiejś alternatywnej rzeczywistości wstąpił do seminarium duchownego aby zostać pastorem, tak jak to uczyniła jego córka w 1999 roku. To było jak niezbadany teren w domu Kingów. „Naprawdę ciężko mi wyobrazić sobie rodzinę bardziej świecką niż nasza” – mówi Owen. Ale Naomi twierdzi, że religia była zawsze w domu obecna: rodzina Tabithy była katolicka, a Stephen, który dorastał w kręgu gorąco wierzących chrześcijan jako dziecko zdobywał nagrody w szkółce niedzielnej za recytowanie biblijnych wersetów. „Nie jestem pewna czy człowiek może dorastać słuchając tego rodzaju historii i nie czuć, że one na niego w jakimś sensie wpływają i wciskają się do codzienności” – stwierdza Naomi. No i oczywiście, cała sprawa z obecnością A.A. w domu też wywierała pewnego rodzaju wpływ na rodzinę, jeśli nie religijny, to duchowy na pewno.

Podczas gdy Naomi wydaje się nie odczuwać żadnego niepokoju związanego ze swoim wyborem, jej rodzina ciągle rozmyśla nad tym dlaczego nie poszła w ślady reszty. „Wydaje mi się, że Naomi miała w sobie trochę więcej obaw związanych z pisaniem niż wy, chłopcy” – stwierdza Tabitha mając na myśli Joego i Owena – „Dokonała świadomego i przemyślanego wyboru i stwierdziła, że znajdzie swoją własną powierzchnię do działania.”
Stephen dodaje: „Ale wy wiecie, że zawsze mieliście do tego smykałkę – ona też była dobra. Pisywała w dzieciństwie i jako nastolatka, a wszystko co stworzyła było wspaniałe. Trzeba było to tylko trochę doprawić.”
Naomi wzdycha – ojciec z pewnością miał dobre intencje wypowiadając słowa zachęty, ale to nie dla niej: „Ja mam teraz inne historie, i właśnie o nich opowiadam ludziom. To po prostu nie ten gatunek”. Mowa o historiach, które zaszczepia w czytelnikach w swoim wirtualnym duszpasterstwie. Mowa także o skarpetkowych małpkach przebranych za żądnych przygód piratów, których wyczyny najpierw wymyśla, a potem dokumentuje na swoim profilu na Flickr. „To taka zabawa, zupełnie zgodna z tym kim jestem jako przywódca religijny” – mówi – „ale nie znajdziesz tam tego, czego ludzie są nauczeni myśleć”. Tak jak wszyscy pozostali członkowie rodziny, Nami też ma swoje historie z życia, ale te pozostaną tylko jej własnością.

Chociaż codziennie pisze modlitwy, które potem publikuje na Facebooku i na swoim blogu, ciągle trwające problemy zdrowotne Naomi uniemożliwiają jej duszpasterstwo w pełnym wymiarze godzin. Obecnie pracuje w Pietree Orchard, sklepie i nieruchomości niedaleko domu rodziców, którą zakupili w 2007 roku w obawie przed tym, że w przeciwnym razie zostanie przerobiona na mieszkania własnościowe.
Lubi swoją pracę, a pomimo tego, że dużo czyta, nigdy nie miała złudzeń, że jej mózg byłby w stanie stworzyć sześćsetstronicową książkę o zombie. Istnieje pewna chasydzka opowieść, do której lubi się odwoływać Naomi. Opowiada o starym uczonym o imieniu Zusya. Jeden po drugim, podchodzą do niego jego uczniowie zaniepokojeni faktem, że nie dorastają do jego wspaniałości. Dlaczego, pyta go jeden z nich, nie jestem jak Jakub? Czemu, pyta inny, nie mogę być jak Mojżesz?
Naomi uśmiecha się i kończy opowieść: „Kiedy umrę, nikt nie będzie mnie pytał dlaczego nie byłem jak Mojżesz” – odpowiada im Zusya – „Zapytają mnie dlaczego nie byłem jak Zusya”.

To dobra historia. Dobrze opowiedziana.

OWEN

W początkowych słowach pierwszej powieści Owena, Double Feature, mamy do czynienia z młodym mężczyzną gwałtownie wybudzonym ze snu: 'Cień rozrastał się coraz bardziej i bardziej, jego ogromne barki swoim zasięgiem obejmowały całą jasność’ (tłumaczenie własne). Młody bohater wpada w panikę. Jego puls 'wyczuć można było w palcach u rąk i stóp, za gałkami ocznymi, pod językiem. Bał się’ (tłumaczenie własne). Potem cień przemawia: okazuje się, że to ojciec; przeczytał scenariusz syna; chce wymienić się spostrzeżeniami.

Ta jedna kartka z książki – zawierająca błazeński ukłon w stronę obawy przed obcym oddziaływaniem, w stronę literackiego cienia, który może śmiało okazać się obecny w myślach czytelnika – to najbliższy formie horroru tekst, jaki udało się napisać Owenowi. Nie pociąga go ten gatunek; jak sam twierdzi, zanim osiągnął 10 lat zotał wystawiony za pośrednictwem filmów ojca na wystarczającą ilość zarobaczonych trupów i oderwanych głów żeby stać się 'trochę przeczulonym’. Double Feature jest o wiele bardziej w stylu Nicka Hornby’ego niż Stephena Kinga, ze swoją historią o ambitnym filmowcu związanym z kinem niezależnym – synu znanego aktora z filmów klasy B – którego najlepszy, ukochany projekt staje się kultowym klasykiem z zupełnie niewłaściwych powodów.

Owen podkreśla, że wszelkie podobieństwa postaci z książki do jakiejkolwiek osoby, żywej czy umarłej są zupełnie przypadkowe, pod warunkiem, że nie mówimy o Orsonie Wellesie. Ale cała emocjonalna architektura dzieła wydaje się być wzorowana na czymś znanym mu z domu rodzinnego. „Myślę, że dokładne szczegóły są zupełnie inne” – stwierdza jego przyjaciel Tom Bisses, krytyk kultury – „Ale wszystko obraca się wokół zjawiska wpływu i poczucia pewnego rodzaju zniewolenia przez ten wpływ. I jestem zdania, że w jakiś wspaniały sposób sama książka to akt ucieczki – udało mu się.”

Tabby solidaryzuje się z pragnieniami swoich dzieci aby jasno wytyczyć swoje terytorium, ale równocześnie czuje, że odczuwają to brzemię w jakiś niebywały sposób. „Każdy ma rodziców i wszyscy coś od nich wynoszą” – tłumaczy – „Jeśli jest się dzieckiem lekarza trzeba sobie odpowiedzieć na pytania: Czy tatuś w ogóle bywa w domu albo czy nie jest przypadkiem zbyt wymagający. Można też być dzieckiem miejscowego pijaka albo pastora. Każdy rodzic rzuca cień na twoje życie, z którego musisz wyzwolić się sam.”

Owen spędził wiele lat na oglądaniu filmów klasy B w ramach pracy badawczej do swojej książki i wśród znajomych znany jest jako człowiek, który potrafi podać nazwy ich wszystkich odwołując się równocześnie do trzeciorzędnych aktorów i podając inne filmy, w których zdarzyło im się zagrać, łącznie z tymi najmniej charakterystycznymi. Tą samą umiejętnością mogą poszczycić się jego ojciec i brat. „Faceci w rodzinie Kingów zdają się nie tylko szybciej czytać, pisać i czynić aluzje niż reszta społeczeństwa – wydaje się że potrafią również szybciej oglądać telewizję, szybciej słuchać muzyki, ignorować fizykę konsumpcji” – mówi Joshua Ferris, pisarz i bliski przyjaciel Owena. Z dwóch braci, to Joe jest bardziej zapalonym fanboyem – żeby się o tym przekonać wystarczy wyobrazić go sobie, bez odrobiny ironii, w jego ukochanej koszulce z filmu Szczęki, ponieważ Szczęki to jeden z jego czterech ulubionych filmów. Dla kontrastu, ulubiona koszulka Owena została wyprodukowana na zlecenie nieistniejącego już magazynu dla kobiet i ma nadruk: 'Jane: Wszystko co Piękne w Byciu kobietą’. Miał ją na sobie podczas pierwszego spotkania z rodzicami Kelly.

Podobnie jak Joe, Owen jako młody chłopak często siadywał z ojcem i rozmawiał z nim o książkach – w jego przypadku żeby na przykład rozłożyć na części przyczynę powodzenia powieści Flannery O’Connor, albo znaleźć sposób na to, żeby jego własne dzieła stały się bardziej żywe. Zawsze lubił te posiedzenia, ale nie dlatego, że w jakiś sposób pociągał go pomysł zostania pisarzem. „To było coś, co łączyło mojego ojca z bratem, a ja w jakimś sensie chciałem poczuć się brany pod uwagę” – mówi. Zarówno z powodu usposobienia, jak i samego przedmiotu twórczości, obecna relacja Owena z ojcem opiera się na o wiele mniej intensywnej współpracy niż w przypadku Joego, który w przy okazji każdego projektu korzysta ze wskazówek obojga rodziców i często dzwoni żeby porozmawiać o pracy. „Ja mam o wiele bardziej typową relacje z rodzicami” – mówi Owen – „To, czego od nich oczekuję to ich bezwarunkowa miłość. Nieszczególnie interesuje mnie wysłuchiwanie ich literackiej krytyki.”

Pomimo tego raz go to spotkało, w dodatku publicznie. Jego ojciec w wywiadzie dla New York Timesa w 2000 roku jakby od niechcenia określił wczesne prace Owena jako 'hit sezonu, nowojorskie związki’. Wtedy Owen się wkurzył, ale teraz nie ma już do ojca pretensji, a nawet sam go broni. „Tak, to nie było najwspanialsze” – mówi – „Tata czuł się z tym naprawdę źle. Ale było, minęło. Teraz rodzicom już łatwiej zrozumieć to, co robię”. Ojciec przeprosił, a Owen, który właśnie bronił tytułu M.F.A. (magistra sztuk pięknych) na Uniwersytecie Columbia, nie przestawał pisać. Podczas studiów zdarzyły się dwie sytuacje kiedy profesorowie z uniwersytetu w ekstrawagancki sposób, w towarzystwie Owena skrytykowali dorobek twórczy jego ojca. Zrozumiał, że jeżeli chce pisać, musi być pewny tego, że znajdzie swój własny głos, bez względu na to kto i co będzie mu się starał wmówić na temat tego jaka literatura być powinna. Kiedy ukazała się powieść Owena, Stephen zmienił swoją stronę internetową w entuzjastyczną reklamę: 'Jeśli jesteś w nastroju do tego, żeby wyśmiać sobie zadek – napisał w swoim stylu – Double Feature Ci to zapewni. Bezboleśnie.’

Owenowi nie przeszkadza to, że sprzedaje mniej książek niż jego brat czy ojciec, z czego obaj wywindowali standardy bardzo wysoko. „Myślę, że ich pęd do sukcesu jest o wiele większy niż mój” – mówi – „Ja chcę sprzedawać tyle książek żebym z czystym sumieniem mógł pisać dalej, żeby mieć poczucie, że moje dalsze pisanie jest w jakiś sposób usprawiedliwione”. Jako najmłodszy z rodzeństwa i ten, który został w domu zamiast zamieszkać w internacie, o wiele częściej niż reszta był narażony na konsekwence rosnącej sławy ojca – wszechobecne pstrykające aparaty fotograficzne, obcy ludzi, którzy podchodzili do nich na ulicy. „Chciałbym odnieść tak duży sukces jaki tylko mógłbym odnieść równocześnie zachowując swoje prywatne życie tylko dla siebie” – stwierdza – „I myślę, że moja ambicja jest przez to pragnienie odrobinę ograniczona.”

Jego brat natomiast publiczne zainteresowanie bierze jakby w ramiona. Niedawno zapozował do serii zdjęć, na których odgrywa pantomimę, udając, że jest duszony i raniony przez fanów, a później wrzucił je na Twittera. Owenowi projekt bardzo się spodobał, ale sam nigdy by się na coś takiego nie zdecydował. „Nie chciałbym żeby dusił mnie jakiś obcy człowiek” – mówi – „Nawet gdyby miał tylko udawać.”

STEPHEN

W Święto 4 Lipca, rodzina Kingów w powiększonym składzie zebrała się w Pietree Orchard żeby zjeść pizzę na ławkach ustawionych przed sklepem. Część wnuków poszła zbierać truskawki; na później zapanowane są fajerwerki. Stephen King siedząc na ławce piknikowej odwraca się do swojego 10-letniego wnuka: „A więc gdybym dostał udaru” – pyta go – „Jak myślisz, co powinienem zrobić? Przenieść się do domu starców? Czy to by było najlepsze wyjście?”

Te pytania dotyczą zarówno rzeczy realnych i rzeczywistych, jak i tych makabrycznych – to pewnego rodzaju późnowiekowa wersja tego, co cała rodzina nazywa 'grą w pisanie’, w której każdy dostawał pięć minut na uratowanie bohatera z niebezpiecznej sytuacji, tylko po to żeby po chwili znowu uwikłać go w coś strasznego w ramach wyzwania dla następnego gracza. To właśnie tego rodzaju zwroty akcji prześladują teraz Kinga: choroba, demencja, utrata potencjału jego nad wyraz aktywnego umysłu.

Kilka minut później, z chęcią prezentuje zdjęcia wgrane na iPada. Przeskakuje od jednego do drugiego – wnuki, drzewa, radosne chwile, pojawia się nawet Meg Ryan – i czarno-biała fotografia: uśmiechnięta kobieta siedząca na kolanach marynarza floty handlowej. „To moi rodzice” – mówi. Ojciec opuścił rodzinę kiedy Stephen, młodszy z dwójki rodzeństwa, miał dwa latka, ale jako 10-letni chłopiec natknął się na jego kolekcję kiepskiej jakości opowiadań. To był pewien rodzaj zapoznania się Kinga z horrorem – pomiędzy szmatławymi tekstami natknął się na Lovecrafta w okładce, na której potwór wygrzebywał się z grobu. Albo z prostego powodu, że był synem swojego ojca, albo też dlatego, że był synem, który starał się ojca odnaleźć, King osobiście wierzy, że chodzi o to pierwsze – prawie natychmiast wpadł w obsesję czytając każdą jedną książkę z kolekcji i ciągle poszukując nowych gdziekolwiek i kiedykolwiek nadarzała się ku temu okazja. Jego ojciec, jak powiedziała mu matka, pisywał opowiadania, także całkiem dobre opowiadania, i pomimo tego, że jakoś się tego nie trzymał, kilku redaktorów z różnych czasopism szczerze go do tego namawiało. Może się wydawać, że dzieła Kinga mają w podtekście pragnienie dziecka, które chce zadowolić nieobecnego ojca, tak hałaśliwie i skutecznie jak to tylko możliwe. Jednak King postrzega tą sprawę jako kwestię czystej genetyki. W ten sam sposób zupełnie przewidywalną dla niego rzeczą wydawał się być fakt, że jego synowie też będą pisarzami, a jeden z nich być może nawet zajmie się pisaniem horrorów. „Uważam, że to coś co człowiek ma wbudowane w mózg” – stwierdza – „Wiesz, czasami ludzie pytają mnie: 'Dlaczego zdecydowałeś się pisać o tak strasznych rzeczach?’ A ja zazwyczaj odpowiadam: 'Skąd pomysł, że miałem jakiś wybór?’

Kiedy w końcu udaje się zrobić rodzinne zdjęcie, wszyscy zaczynają się rozpierzchać. „Ty naprawdę myślisz, że książka Neila Gaimana była – jak ty ją nazwałeś? Czymś w rodzaju 'niezrównanego dzieła sztuki?’ – Owen zadaje pytanie Joemu odwołując się do jego ostatniego posta na blogu poświęconemu nowej powieści Gaimana – „Lubisz wszystko, co pojawia się na Twitterze – to niemożliwe, że podoba Ci się aż tyle rzeczy.”
Joe wzrusza ramionami. „Jestem pozytywnym gościem” – odpowiada – „”ie negatywnie nastawionym człowiekiem”.

Wcześniej tego dnia zaproponował żeby zebrać się wieczorem i zagrać w starą grę o nazwie Ex Libris. Gra, trochę przypominająca Balderdash, polega na tym, że uczestnicy konkurują między sobą kto napisze najbardziej przekonującą pierwszą linijkę tekstu konkretnego opowiadania wybranego na chybił trafił. Ktoś głośno się zastanawia: „Ile lat ma ta gra?”
„Jest tak stara jak opowiadanie historii” – rzuca Stephen.
„Tak, grali w nią pierwsi irlandzcy balladziści” – mówi Owen. To stwierdzenie wywołuje śmiech ojca, więc mężczyzna ciągnie: „Gilgamesz też w to grał.”
Joe, który mozolnie stara się skierować rozmowy z powrotem na temat zasad gry w Ex Libris, dodaje: „Grali też w Bibliotece Aleksandryskiej” – mówi – „Ale spłonęła.”
Żarty trwają jeszcze kilka miut. Naomi odwołuje się do niejasnego, antycznego manuskryptu obrazującego piwo, Owen opowiada dowcip o Mezopotamii.
„I na dzikim zachodzie” – zaczyna znowu Joe.
Ich ojciec grzecznie sugeruje, że strasznie zamotali się w rozmowie i może powinni zagrać w Ex Libris innym razem. Po lunchu, Owen i Kelly schodzą w dół w kierunku jeziora razem z Joshua Ferrisem i jego żoną, którzy wpadli z wizytą. Stephen i Tabby wracają do swojego letniego domku. A Joe wchodzi do środka niosąc ze sobą książkę, którą miał przy sobie przez cały dzień, horror innego autora, którą wręczył mu ojciec do korekty.

Kilka dni później, Joe i Stephen kolejny raz pogrążają się w dyskusji, tym razem zastanawiając się która książka zasługuje na miano 'Moby Dicka w dziedzinie horrorów’.
„Ta z tymi wszystkimi przypisami” rozprawiają – „nie, nie ta, ta druga: Dom liści Marka Danielewskiego.”

Joe przechwala się, że jego najmłodszy syn, który ma dopiero 10 lat zaczyna tworzyć własne historie. „Pracuje nad dwoma opowiadaniami: jedną zatytułował Scrap, a drugą The Bad Thing.”
Stephen promienieje, podoba mu się The Bad Thing. „Przepraszam” – mówi tak jakby właśnie znalazł małego błyszczącego pensa, który należy do kogoś innego – „Może się zdarzyć, że to wykorzystam.”
Joe rozumie. „Wiem” – stwierdza – „Też o tym pomyślałem.”

 Autor: Susan Dominus
Tłumaczenie: Beata Nowak